czwartek, 31 maja 2012
W krainie ponurej egzotyki
Wojciech Albiński, Soweto – my love, Seria Archipelagi, wyd. W.A.B
Każdy, kto zna „Achtung! Banditen!” Wojciecha Albińskiego, może się zdziwić po przeczytaniu zbioru opowiadań „Soweto - my love”. Te książki nie tylko różnią się umiejscowieniem tematu - „Achtung! Banditen!” to utrwalone pamięcią dziecka wspomnienia wojny spędzonej w podwarszawskich Włochach, podczas gdy „Soweto...” to przepuszczony przez pisarską wrażliwość i warsztat zapis rzeczywistości RPA, kraju, w którym Albiński mieszkał i pracował wiele lat. Odmienne jest też ich ujęcie. „Achtung!...” jest spójne i bardziej logiczne, podczas gdy „Soweto...” oznacza nagromadzenie różnych narratorów (czasami jest ich kilku w jednym opowiadaniu), a tym samym punktów widzenia, sposobów bycia i myślenia. Ich akcja rozgrywa się i w okresie apartheidu, jak i po jego zakończeniu, bywa też, że w czasie bliżej nieokreślonym. Bohaterami Albińskiego są przyjezdni Europejczycy, Afrykanerzy i tak zwani natives. Rzadziej trafiają się opowiadania, gdy narrator mówi w pierwszej osobie.
Już podczas lektury nie sposób nie dostrzec, że lata apartheidu tylko pogłębiły między mieszkańcami RPA mentalną barierę, jeszcze bardziej oddaliły kulturowo i pozostawiły w najlepszym razie nieufność, w najgorszym wrogość. Być może naturalne wymarcie pokoleń, które doświadczały pogardy i nienawiści, powoli zmieni ten stan rzeczy? Takie przeświadczenie zdaje się wypływać z opowiadania otwierającego tomik, w którym rodzina życzy śmierci dziadkowi w obawie, by ten w rzadkim przebłysku świadomości nie zaczął się interesować ciemniejszym kolorem skóry jednej z wnuczek.
W „Soweto - my love” znajdziemy wszystko. Domy z czterema sypialniami, które świadczą o statusie i są jednocześnie pułapką dla swoich mieszkańców, im bogatszych, tym bardziej narażonych na napady. Poczucie niebezpieczeństwa, które nie znika, nawet gdy bandyta sam staje się obiektem kradzieży. Zderzenia odmiennych tradycji (przykład lekarza z dyplomem i wiejskiego sangomy, który sztuki uzdrawiania uczył się od swojego ojca czy zakonnic oskarżonych o zjadanie niemowlęcych paluszków). Procesy wywrotowców i wyznania przed Komisją Prawdy tych, którzy służyli reżimowi. Przypominające z zewnątrz bunkry luksusowe domy towarowe. Kolor skóry, który w zależności od koniunktury spycha na margines lub bywa atutem w interesach czy w życiu towarzyskim. Podstawy ideologiczne apartheidu, które tracą na znaczeniu, gdy dotyczą spraw osobistych.
Dla prozy Albińskiego typowy jest brak jakichkolwiek wyjaśnień czy naprowadzeń. Brak również oceny opisywanego świata. Ta beznamiętność budzi konsternację, a z drugiej strony bardziej wyczula na różnorodność. A w niej jest miejsce na zwyczajność, która, o dziwo, sąsiaduje z poczuciem zagrożenia i obłudą. Właśnie to wydaje się być cechą charakterystyczną życia w RPA i stanowi o jego ponurej egzotyce. W zawieszeniu pozostaje odpowiedź na pytanie, czy obywatele tego państwa mogą znaleźć jakąkolwiek płaszczyznę porozumienia.
Opowiadania Albińskiego, chociaż same zdają się być pozbawione emocji, budzą silne uczucia i wywołują wiele przemyśleń. Razem tworzą niezwykłą mozaikę ludzkich losów i postaw. Są niejednorodne, tak jak cała dotychczasowa historia RPA. Zachwycają zmysłem obserwacji i rozpiętością podejmowanych tematów. A przy tym nie upraszczają skomplikowanych stosunków społecznych tego południowoafrykańskiego kraju. W rezultacie powstała rzadko spotykana, wspaniała proza!
Za książkę dziękuję wydawnictwu W.A.B.
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
W tym temacie polecam "Hanbe" jeśli nie czytałaś jeszcze. A książka Albińskiego też wydaje się być ciekawą pozycja, poza tym bardzo klimatyczna okładka...
OdpowiedzUsuńCzytałam "Hańbę", chociaż dawno temu. Co do zdjęcia na okładce, nie jest Albińskiego, ale w środku jest ich sporo jego autorstwa. Najbardziej uderzyło mnie jedno - z biało ubranym mężczyzną na korcie tenisowym i dwoma ciemnoskórymi chłopcami, którzy go obserwują. Jeden ma na sobie tylko szorty, drugi - jakąś opaskę na biodrach. Czuć, że dzieli ich przepaść. Nie tylko materialna.
OdpowiedzUsuńNigdy wcześniej nie miałam okazji spotkać się z twórczością tegoż autora, ale myślę, że teraz to nadrobię bo bardzo interesuje mnie taka "reportażowa proza" o ile tak mogę to nazwać :)
OdpowiedzUsuńBardzo polecam! To nie jest autor, który prowadzi czytelnika za rękę, wszystko mu wyjaśnia i gra rolę najmądrzejszego.
OdpowiedzUsuńOprócz "Hańby", która chyba rzeczywiście jest najbliższa "Soweto ..." - mi kojarzyła się też z "Trawa śpiewa" D. Lessing - sam nie wiem czemu :-)
OdpowiedzUsuń