poniedziałek, 28 maja 2012

Przyjemności płynące z powolności



Carl Honoré, Pochwała powolności, tłum. Krzysztof Umiński, wyd. Drzewo Babel

Jest sobotni poranek. Dopiero otworzyliśmy oczy i jeszcze przeciągamy się w pościeli. Czeka na nas tyle rzeczy do zrobienia – to wszystko, na co brakuje czasu w ciągu tygodnia. Jednak zamiast się zrywać, szepczemy do siebie dwa słowa: „pochwała powolności”. Uśmiech. To nasze hasło, które wypowiadamy, gdy jest nam dobrze, chcemy przedłużyć ten stan, a chwile mijają bez spoglądania na zegarek. Tak właśnie na moje życie wpłynęła „Pochwała powolności”. I to zanim zdążyłam przeczytać ją do końca! Nie było to proste, bo mój mąż nabrał zwyczaju mi ją podkradać i kiedy w końcu odnajdywałam ją wciśniętą pod poduszkę, w stercie gazet lub w służbowej torbie, miała zakładkę w zupełnie innym miejscu niż ją zostawiłam.
Co takie ma w sobie ta książka, która nie jest fikcją, a zatem nie daje oderwania od rzeczywistości? Najkrócej byłoby powiedzieć, że zachętę do zmiany tej rzeczywistości. Nie w wymiarze globalnym, a w najbliższym otoczeniu. Bez względu na to, czy chodzi o jedzenie, pracę, wypoczynek, wychowanie dzieci, a nawet seks. I nie chodzi tu o lenistwo i nic nierobienie, a o spowolnienie tempa, wtedy gdy to możliwe. Cieszenie się bliskością, smakiem, rozmową, po prostu byciem.
Carl Honoré nie napisał „Pochwały …” bez powodu. Gonitwa z czasem była dla niego czymś normalnym, częścią codzienności. I tylko dziecko proszące go o dłuższe przytulanie i opowiadanie bajek (całych, nie skróconych do kilku minut) uświadomiło mu szybkość, z jaką mijają kolejne dni i noce. W swojej książce Carl Honoré podejmuje się wytłumaczenia, jak to się stało, że ludzkość - tak w końcu nowoczesna, żyjąca w zautomatyzowanym świecie - pracuje coraz więcej i coraz ciężej, jada byle jak i byle co. Zwłaszcza, że nie trzeba być lekarzem, by wiedzieć, że taki styl życia nie wpływa dobrze ani na zdrowie, ani na jakość wykonywanej pracy i tym bardziej na przyjaźń oraz relacje miłosne i rodzinne. W dodatku intensywne rolnictwo zanieczyszcza środowisko i dostarcza zubożonego, wątpliwej jakości pożywienia.
Autor dosyć szczegółowo, a ciekawie opisuje, jak zaczęło się życie ludzkości prowadzone pod dyktando wskazówek zegara. Podaje przy tym wiele ciekawostek, dat, faktów. Wśród nich moją ulubioną jest ta tłumacząca, dlaczego w średniowieczu bitwy odbywały się o wschodzie słońca. Cóż, była to jedyna pewna pora dnia, na którą obie strony mogły się umówić bez żadnych wątpliwości. Jednak większość tego, co opisuje Carl Honoré, dotyczy współczesności. Być może dlatego, że powoli rodzą się trendy próbujące znieść dyktaturę pośpiechu. Autor nie poprzestał na gromadzeniu faktów, ale też osobiście poznawał ludzi zaangażowanych w ruchy slow i na własnej skórze doświadczał, na czym one polegają. Czasem, jak w przypadku warsztatów z tantrycznego seksu, pisze o tym z pewnym zażenowaniem, co ja akurat przyjmuję za dobrą monetę. W końcu rzecz dotyczy sfery intymnej, a opis doznań zmysłowych zawsze wypada blado i mało wiarygodnie w porównaniu z realnymi odczuciami. Autor zresztą stara się unikać jakichkolwiek duchowych (czy też new age'owych) odniesień przez całą książkę. Kieruje ją do wszystkich, którym zależy na dobrym życiu. A w nim powinien być czas na spacer, trzymanie się za rękę i oglądanie gwiazd. Tak po prostu. Dla przyjemności :)

Za książkę dziękuję wydawnictwu Drzewo Babel.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz