wtorek, 8 maja 2012
Powala, bruka, zachwyca!
Łukasz Orbitowski, Widma. Historia Polski bez Powstania Warszawskiego, wyd. Wydawnictwo Literackie
U Orbitowskiego Warszawa i jej mieszkańcy nie tylko tkwią w alternatywnym czasie. W tej powieści historia zatacza łuk i przetacza się jak walec po pozornie ocalonym mieście. Miażdży domy, zabiera kończyny, drąży dziury w czaszkach, rozpływa w nicość tych, którzy nie mieli się nigdy narodzić. W „Widmach” nie dochodzi do Powstania Warszawskiego, ale przetrwanie stolicy okazało się nietrwałe i zależne od tajemniczego pudełka schowanego w starej skrytce. To troszkę tak, jak byśmy czytali ponurą baśń o magii, którą najlepiej omijać szerokim łukiem, bo inaczej wydarzy się nieszczęście. I z góry wiadomo, że - tak jak w „Śpiącej królewnie” królewska córka znajdzie wrzeciono i ukłuje się w palec - ktoś to pudełko znajdzie i otworzy. Skąd, dlaczego, jak? - cisną się pytania na usta. Proza Orbitowskiego tym różni się od większości fantastycznych historii alternatywnych, że nie udziela łatwych odpowiedzi, niczego nie rozjaśnia. Nie jest rzeczywistością daną w określonym kształcie raz na zawsze. Prowadzi nas w kierunku, którego celu nie przeczuwamy.
Nie chcę iść za daleko i przypisywać autorowi intencji wzięcia udziału w sporze o słuszność czy niesłuszność Powstania Warszawskiego. Niemniej trudno nie zauważyć w jego książce daremności tej innej, równoległej linii historii, w której do zrywu (mniejsza o przyczyny) nigdy nie doszło. Młodzi żołnierze zyskali życie, ale nie wolność. Zabrano im bohaterstwo, a ubecja miała więcej osób do gnojenia. Utracili złudzenia, godność, a i tak nie uratowało to miasta, jego mieszkańców i całej Polski.
Przykład Krzysztofa Baczyńskiego, jednej z postaci powieści, zabiera ostatnie złudzenia. Krzyś to osoba chwiejna, nadwrażliwa, chimeryczna. Odeszła jego młodość, a wraz z nią młodzieńcza, romantyczna miłość. Pobyt w więzieniu za przynależność do AK nie zabił w nim może artysty, ale na pewno zamknął przed nim możliwość życia dzięki własnej twórczości. W dodatku Krzyś na siłę próbuje się bratać z robotnikami, planuje pisać książkę w duchu socrealizmu. Inną wyrazistą i przegraną postacią jest Janek – przepełniony cierpieniem i widzący (od dnia powstania, które skończyło się równie szybko, jak zaczęło) prawdziwą, widmową postać rzeczy i ludzi. Razem z nim na scenę wkracza Wiktor, milicjant stojący za nowym porządkiem, żyjący tylko dla niego aż do dnia, gdy wszystko zaczyna się walić. W jego przypadku kategorie „dobry”, „zły” przestają się sprawdzać. Budząca sympatię Hanię-pływaczka zadziwia miłością do nieudacznika Krzysia. Jest też i porzucona przez poetę zgorzkniała Basia, tracąca nie tylko męża...
„Widma” nie napawają optymizmem, nie dają nadziei. W pewnym momencie zmieniają się w odyseję poprzez pełną chaosu, walącą się Warszawę. To fragmenty, w których zdajemy się być daleko od rozwiązania i jesteśmy równie znużeni jak ich bohaterowie. Fenomenem tej historii jest to, co Orbitowski robi z językiem. To materia całkowicie mu posłuszna, giętka, wyrażająca więcej i głębiej. Piękno języka i swoboda w jego naginaniu do autorskiej wizji kontrastują z brutalnością kreowanej przez Orbitowskiego rzeczywistości. Orbitowski żongluje słowami tak, jak mały Staś Baczyński bawi się żołnierzykami – buduje z nich całe światy, a następnie burzy. W przeciwieństwie do swojego dziecięcego, drugoplanowego bohatera autor jednak pewnie włada językiem. To on właśnie powoduje, że jak urzeczeni czytamy o kolejnych okrucieństwach i zdziczeniu. Podskórnie czujemy, że autor ma rację, że tak właśnie wygląda świat, gdy zedrzeć z niego jakikolwiek pozór ładu. Niestety.
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
o kurcze, piszesz tak te recenzje, że człowiek chce zaraz rzucić wszystko i czytać to co polecasz. Może przestanę czytać łowisko i wezmę się za robotę?
OdpowiedzUsuńrobota nie zając, a dobra ksiązka nie może czekać. "Widma" są warte wszystkiego!
OdpowiedzUsuń