poniedziałek, 4 czerwca 2012

Afryka to nie dekoracja



Bartosz Marzec, Nasz człowiek w Botswanie, wyd. Muza

Traf chciał, że w dniu, gdy kończyłam czytanie i recenzowanie tomu opowiadań Wojciecha Albińskiego, kurier przywiózł książkę pod tytułem „Nasz człowiek w Botswanie”, opowiadającą właśnie o Albińskim. Ostatnie strony „Soweto – my love” i zdania pisanej recenzji przeplotły mi się z opowieścią Bartosza Marca o tym, jak po raz pierwszy miał styczność z prozą tego pisarza, nie mając pojęcia, kim jest autor podsuniętego mu do czytania tekstu. To spotkanie literackie zaowocowało wspólną podróżą do miejsc, w których Albiński mieszkał, pracował i w końcu - o których pisał.
Albiński to nietypowy emigrant, którego do wyjazdu z Polski na początku lat 60. nie skłoniły ani przyczyny ekonomiczne ani polityczne. Jego droga zaczęła się w podwarszawskich Włochach i poprzez Paryż, bezpieczną i spokojną Szwajcarię, potem Botswanę, zakończyła się wreszcie w Republice Południowej Afryki. Jako geodeta przemierzał busz i pustynie, wymierzał tereny pod farmy i drogi. I pisał.
Zawarte w „Naszym człowieku w Botswanie” wspomnienia, rozmowy, anegdotki, wreszcie odwiedziny u znajomych odsłaniają portret człowieka, o którym można powiedzieć: zdystansowany, ale uważny obserwator, otwarty na to, co może przynieść Afryka, nietraktujący jej jako dekorację, tylko miejsce, w którym może się wszystko zdarzyć. Jeden na sto z tych, którzy nie wyrastają z czytelniczych fascynacji dzieciństwa i ruszają w świat, by odkryć własne niezbadane lądy. Ten, który pisze z głębszej potrzeby, bo jak mówi – taka widać jest jego konstrukcja jako człowieka – a nie po to (to mój wniosek), by brylować w towarzystwie, upajać się pisanym słowem i przekazywać światu własne mądrości. O tym świadczy sama twórczość Albińskiego utrzymującego się latami z geodezji. Jego teksty pozbawione są wyjaśnień, nie prowadzą czytelnika w stronę jedynej słusznej prawdy, tylko pozwalają mu na samodzielny odbiór przedstawionej rzeczywistości.
Biografia Bartosza Marca uświadomiła mi, jak mocno proza Albińskiego jest zakorzenionych w tym, co on sam usłyszał lub czego był świadkiem. Jak cienka bywa linia między prawdą a twórczością literacką, której podstawą jest nie tylko umiejętność pisania, ale i dobra pamięć. Historia o tym, jak pisarza w Johannesburgu dwóch mężczyzn zapytało o to, czy posiada on broń (przy czym każda odpowiedź mogła albo doprowadzić do krwawej konfrontacji albo do zuchwałego rabunku), aż nadto wyjaśnia, skąd Albiński czerpie inspirację do opowiadań, których tematyka bywa niezwykła jak na nasze polskie warunki.
Bartosz Marzec nie ukrywa fascynacji osobą pisarza, którego sposób pisania i wybór drogi życiowej kojarzy mu się z podróżniczą żyłką i otwartością na nowe, a nawet... brytyjskością! Udało mu się stworzyć książkę, która przedstawia osobę Wojciecha Albińskiego wielopłaszczyznowo. Nie jest to łatwe w przypadku kogoś tak dyskretnego, ale okazuje się, że kluczem do tego pisarza są jego opowiadania. A także lektury, które go ukształtowały (wśród nich można wymienić i powieści Conrada, i przeczytaną 30 razy relację pewnego Polaka, starszego sierżanta Legii Cudzoziemskiej). I chyba najbardziej – przypadek, który zaprowadził Wojciecha Albińskiego aż do Afryki, czego ten nigdy nie żałował. Całość czyta się niezwykle szybko, a książka pozwala nam poznać nie tylko samego prozaika, ale i rzeczywistość RPA i Botswany. W tym także to, co dawało, a co zabierało życie w uprzywilejowanym dla białych świecie rządzonym przez prawa apartheidu. Biografia sprawi dużą przyjemność tym, którzy czytali chociaż część prozy Albińskiego. I rozbudzi apetyt, by zapoznać się z resztą. Mój rozbudziła. I to bardzo  mocno!

Za książkę dziękuję wydawnictwu Muza

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz