wtorek, 11 października 2011

W pogoni za nieuchwytnym cieniem


Marcin Wolski, Doktor Styks, wyd. Zysk i S-ka

Marcin Wolski był jednym z pierwszych polskich pisarzy, który przekonał mnie pomysłowością i fantazją do rodzimej twórczości na styku przygody i fantastyki. Po przeczytaniu „Doktora Styksa” widać, że autor wciąż jest w formie i nawet wykorzystując pewne elementy z wcześniejszych powieści, potrafi stworzyć z nich nową jakość. Trochę erotyki, sympatyczny, zakochany i nieświęty, choć przyzwoity bohater, przenikanie się teraźniejszości z przeszłością oraz prawdy z fikcją tworzą zadziwiający, wciągający melanż. Rzecz dzieje się m.in. w redakcji radiowej w czasach PRL-u. Klimat tamtych lat i specyficznego środowiska radiowców Wolski oddaje obrazowo i w wiele mówiący sposób. Nie ukrywa, jak wiele decyzji w tamtych czasach miało polityczne tło, jak sobie radzono z naciskami z góry i że talent mógł nie wystarczyć, by utrzymać się na powierzchni. Marcin Wolski nie zapomniał przy tym, że takie informacje dla czytelnika to tylko tło, a właściwy punkt ciężkości leży gdzie indziej. I chwała mu za to, bo inaczej wyszłaby z tego nudnawa, rozliczeniowa historia.

Akcja zaczyna się zawiązywać, gdy Gwidon Michałowicz dowiaduje się o śmierci swego mentora i kolegi z redakcji Piotra Abramczyka. Sęk w tym, że zmarły gwałtowną śmiercią Abramczyk był autorem wziętego kryminalnego słuchowiska o przedwojennym inspektorze Radwanie, jego zdolnej aspirantce i demonicznym doktorze Styksie. Gwidon ma kontynuować pracę przyjaciela, najpierw nie wiedząc, a potem domyślając się, że to ona odebrała mu życie. Dociera do wycinków prasowych sugerujących, że Abramczyk bardziej opierał się na autentycznych wydarzeniach niż by się to początkowo wydawało. A jednocześnie jego wyobraźnia twórcza była na tyle płodna, że... powołała do życia młodą kobietę. Gwidon (a więc i my) długo nie może się połapać, co jest rzeczywiste, a co nierealne, zwłaszcza, że w mieszkaniu zmarłego kolegi często czuje się nieswojo, odbiera dziwne telefony z pogróżkami, a nawet - niczym duch - wędruje w przeszłość. Wreszcie zaczyna rozumieć, że jemu i dziewczynie, którą pokochał, grozi najprawdziwsze niebezpieczeństwo, z którym trzeba się zmierzyć wszelkimi możliwymi sposobami. Wtedy rozpoczyna się pełen podstępów wyścig ze Styksem, który wydaje się dysponować nadnaturalnymi siłami. Gwidon przeciwstawia mu całą swoją twórczą moc.

Trudno przewidzieć koleje tego pojedynku i jego ostateczne zakończenie, co powoduje, że lektura „Doktora Styksa” staje się fascynującą przygodą samą w sobie. Ponieważ autor zadbał także o rozwój swego głównego bohatera, możemy z ciekawością obserwować jak nieśmiały, spokojny okularnik zmienia się w doświadczonego, trochę cynicznego mężczyznę, który nie godzi się z porażką, tylko wie, kiedy walczyć, a kiedy przeczekać. Powieść jako całość wyszła naprawdę świetnie!

Za książkę dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz