Sigrid Rausing, Wszystko
jest cudowne. Wspomnienia z kołchozu w Estonii, tłum. Krzysztof
Obłucki, wyd. Noir sur Blanc
Na początku lat 90.
Sigrid Rausing, Szwedka mieszkająca i studiująca w Wielkiej
Brytanii, pojechała do Estonii, niewielkiego państewka na krańcach
Europy, które ni stąd ni zowąd pojawiło się na mapach po
rozpadzie Związku Radzieckiego. Jej celem było zebranie materiałów
do pracy doktorskiej z dziedziny antropologii społecznej. A
konkretnie dotyczących pamięci i historii w odniesieniu do
społeczności estońskich Szwedów. Czy raczej tego, co po nich
zostało na półwyspie Noarootsi, dawnej radzieckiej strefie przygranicznej. „Wszystko jest cudowne” powstało dwadzieścia lat po
tych wydarzeniach i jest w dużej mierze tym, czego autorka nie ujęła
w swojej książce naukowej. Zbiorem wrażeń, opisów sytuacji
czasem znaczących, niekiedy banalnych. Obserwacji dokonywanych
niejako przy okazji, zapisków odtwarzanych na podstawie dziennika.
Ale też wzbogaconych faktami historycznymi, o których większość
Europejczyków ma raczej nikłe pojęcie, nie wyłączając Polaków.
Rausing tropi ślady
historii – tej jeszcze niedawnej, naznaczonej panowaniem Związku
Radzieckiego oraz tej dotyczącej estońskich Szwedów, w większości
wywiezionych podczas drugiej wojny światowej do nieznanej sobie
ojczyzny. Kątem oka dostrzega przemiany, które przyszły do Estonii
z nastaniem niepodległości. Nie tylko te spektakularne, ale też
drobne, wpływające na codzienność mieszkańców byłego kołchozu,
gdzie przyszło jej uczyć języka angielskiego. To tu widzi ważność
rekwizytów, takich jak książki czy puste opakowania po
zagranicznych kosmetykach. Oraz specyficzną równość, jaką
charakteryzują się ci, którzy nigdy nie mieli możliwości, by
rzeczywiście wpływać na swój los.
Treść „Wszystko jest
cudowne” przypomina swoisty miszmasz, który oddaje
wielopłaszczyznowość egzystencji autorki w tym szczególnym dla
niej okresie, jakim był dla niej pobyt w mało znanym państewku tuż
po politycznych wstrząsach. W dodatku miał on miejsce przede
wszystkim na jego obrzeżach, w miejscu, które zasługuje na miano
zapadłej dziury. To dziwna, ale na swój sposób wciągająca
narracja, którą Sigrid Rausing próbuje oddać najróżniejsze
odczucia. I wiedzę, którą wtedy posiadła, by po latach
skonfrontować ją z inną, współczesną Estonią.
Podoba mi się u Sigrid
Rausing wyostrzony zmysł obserwacji, pozorny brak celowości i
momenty zawieszenia, które nie muszą przynosić niczego
konkretnego. I te chwile, gdy estońska rzeczywistość nagle
przenosi ją do wspomnień z dzieciństwa spędzonego w Szwecji.
Wreszcie ten niezamierzony przez autorkę efekt, gdy - czytając o
Estonii lat 90. i wcześniejszych - polski czytelnik może dokonywać
porównań w doświadczeniach naszych krajów, jakie zafundowało nam
ZSSR. To wszystko sprawia, że trudno mi jednoznacznie zaklasyfikować
książkę Rausing. Co jednak nie przeszkadzało mi w lekturze.
Raczej fascynowało to niecodzienne połączenie ulotności treści
osobistych i konkretnych faktów. Jak widać równie ważnych z
punktu widzenia autorki, skoro po latach powróciła do tamtych
przeżyć.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń