Ransom Riggs, Osobliwy dom
pani Peregrine, tłum. Małgorzata Hesko-Kołodzińska, wyd. Media
Rodzina
„Osobliwy dom pani
Peregrine” wyróżnia się na tle powieści, czy to młodzieżowych
czy to tych dla dorosłych. Jej okładka ma w sobie taką
tajemniczość i posępność, które zdają się krzyczeć: zajrzyj
do mnie! zajrzyj! Podobnie działa tytuł z pomysłowo użytym,
rzadko spotykanym przymiotnikiem „osobliwy” i zagadkowa
fotografia małej, pozbawionej uśmiechu dziewczynki, która lekko
unosi się nad ziemią. To jedno z wielu biało-czarnych zdjęć,
które ilustrują tę książkę w środku. Co ciekawe pochodzą one
z prywatnych kolekcji i poza niewielkimi poprawkami nie zostały
poddane obróbkom technicznym. Riggs robi wszystko, by dla nas stały
się częścią fabuły i trzeba przyznać, udaje mu się to
znakomicie.
Siłą tej powieści przez
dłuższy czas jest jej niejednoznaczność i zagadkowy charakter.
Podoba mi się, że tak trudno od razu ją sklasyfikować i
przyporządkować do konkretnego typu literatury. Mam ona w sobie
elementy fantastyki, a nawet horroru, pewne cechy powieści
skoncentrowanej na odkrywaniu rodzinnych sekretów i szczyptę prozy
wojennej, choć wszystko w nie za dużych dawkach. Ale długo nie
wiadomo, które z nich przeważą nad innymi, czy pewne wątki się
rozwiną i jakie niespodzianki przygotował dla czytelników i
swojego głównego bohatera autor.
Bohaterem tym jest młody
chłopak, Amerykanin imieniem Jakob, mocno związany ze swoim
dziadkiem. To on raczył go niesamowitymi opowieściami z czasów
swojej młodości o sierocińcu na pewnej walijskiej wyspie i
atmosferze radości i bezpieczeństwa, która tam panowała. O
ochronie przed wojną i potworami, którą to miejsce zapewniało. W
historyjkach tych mieszał prawdę ze zmyśleniem. Tak przynajmniej
myślał Jacob, dopóki nie jego dziadek nie zmarł w dziwnych
okolicznościach, a on sam zaczął obawiać się, że postradał
rozum. By dowiedzieć się czegoś więcej o dziadku, zrozumieć jego
nieprawdopodobne opowiastki i w końcu zlikwidować ich wpływ na
swoje postrzeganie rzeczywistości, Jakob udaje się na walijską
wyspę, gdzie znajdował się sierociniec prowadzony przez panią
Peregrine.
Cieszy, że po dojściu do
tego punktu aura niesamowitości nadal się utrzymuje. Nic nie jest
od razu dla Jakoba pewne i zrozumiałe. Powoli przedziera się on
przez kolejne fakty, a raczej przez same niewiadome. Tak jest mniej
więcej przez trzy czwarte książki. Reszta nie ma już takiej mocy,
zmienia się w opowieść przygodową, opartą na walce dobra ze
złem. W moim odczuciu wyjaśnienie poszczególnych wątków nie
poszło autorowi tak dobrze, jak wcześniejsze podsycanie naszej
ciekawości i budowanie nastroju. Z jednej strony doceniam Riggsa za
to, że wpadł na oryginalny pomysł co do charakteru podopiecznych
pani Peregrine, zamiast eksploatować elfy, wróżki czy chociażby
kosmitów. Z drugiej strony konflikt w ich wewnętrznym świecie wypada dość
blado w porównaniu z większą częścią fabuły. Wydaje się
naciągany i przeznaczony raczej dla niewyrobionych czytelników,
czyli rzeczywiście młodzieży.
W księgarniach jest już
dostępna kontynuacja „Osobliwego domu...” - „Miasto cieni”.
Chociaż trochę zmęczyła mnie końcówka pierwszego tomu, nie mogę
powiedzieć, że wiem, czego mogę się spodziewać po drugiej
części. Muszę wprost przyznać, że Ransom Rigss – mimo
niedopracowania tematu w satysfakcjonujący mnie sposób - umie
zaintrygować. A to już coś. Dlatego się nie zarzekam, że na
pewno nie sięgnę po ciąg dalszy. Czy będzie warto? To się okaże.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz