środa, 29 sierpnia 2012

Mandżukuo - japońska ziemia obiecana



Ella Maillart, Wysłanniczka specjalna do Mandżurii, wyd. Noir sur Blanc

Kiedy szwajcarska dziennikarka Ella Maillart pojechała w 1934 roku do Mandżurii, rejon ten był nazywany Mandżukuo i nie był już integralną częścią Chin. Jako kraina bogata w surowce naturalne stał się strategicznym miejscem dla rozwijającej się wtedy prężnie Japonii. Mandżukuo tylko formalnie było odrębnym państwem, rządzonym przez Puyi, który przeszedł do historii jako ostatni chiński cesarz. W rzeczywistości o losach Mandżukuo (i jego władcy) decydowali Japończycy, którzy rozwijali tutejszy przemysł, komunikację, zakładali nowe miasta, rozbudowywali porty i sprowadzali kolonistów. Zajęcie Mandżurii i przemianowanie jej na Mandżukuo wojska japońskie przeprowadziły, wykorzystując słabość chińskiej republiki. Ta akcesja wywołała bezskuteczne protesty na świecie.

Ella Maillart wyruszyła do Mandżukuo mniej więcej w trzy lata po tych wydarzeniach. „Wysłanniczka specjalna do Mandżurii” jest reportażem z tej podróży, odtworzonym na podstawie prywatnych notatek autorki i artykułów z „Le Petit Parisien”. Książka ta jest niczym wehikuł czasu, który przenosi nas w lata 30. dwudziestego wieku. Robi to z łatwością, gdyż styl Elli Maillart i jej sposób prowadzenia narracji nie zestarzał się. Jest szalenie nowoczesny, klarowny i powściągliwy, niemal pozbawiony prywatnych odczuć autorki. Maillart jak najmniej skupia się na własnej osobie (i płci!), chyba że opisuje sytuacje, które były aranżowane wobec niej jako obcej: Europejki i przedstawicielki białej rasy (bo kwestie ras i panowania jednej nad drugą były jak widać nieodłącznym atrybutem lat poprzedzających drugą wojną światową). Do tej kategorii można zaliczyć częste kontrole, przesłuchania przez rzesze uprawnionych do tego policjantów, bardziej ograniczonych niż – to jej uwaga - sowieccy agenci (co do bezwzględności których nie ma złudzeń)! A nawet – pobicie przez japońskich żołnierzy, przez których wagon chciała przejść.

Maillart starała się docierać w najróżniejsze rejony Mandżukuo, które wtedy pod względem wielkości było 7. państwem na świecie. Słuchała, patrzyła i skrzętnie notowała obserwacje, pogłoski, opinie, rozmowy. Szybko zorientowała się, że w Mandżukuo rządzą japońscy wojskowi, nastawieni nacjonalistycznie i z pogardą traktujący Amerykanów i Europejczyków, a w szczególności białych Rosjan. Dostrzega mentalną przepaść pomiędzy Chińczykami i Japończykami. Wspomina o incydentach związanych z bliskością granicy ze Związkiem Radzieckim. A w końcu jedzie poznać Mongołów, wobec których Japończycy mają swoje plany i widzą w nich sojuszników. Podróż Maillart nie polegała na szukaniu egzotyki. Z zapisków dziennikarki widać, że była ona obeznana z politycznymi zawirowaniami tej części świata i to pomagało jej wyciągać wiele trafnych, choć czasem bardzo kategorycznych wniosków.

W „Wysłanniczce...” znajdziemy sugestywny obraz świata, którego już nie ma. Nawet cesarz Puyi jawi się w niej jeszcze jako młody i inteligentny władca, który dostępnymi sposobami stara się zachować godność i niezależność (kontrast z marionetkowym cesarzem, którym później się stał). Bogatsi o wiedzę, która dla autorki i jej współczesnych była niedostępna, możemy przekonać się, jak zmienne bywają koleje historii. Po planach Japończyków wobec Mandżukuo pozostała tylko rozwinięta przemysłowo i komunikacyjnie część Chińskiej Republiki Ludowej, w której próżno szukać jakichkolwiek innych japońskich śladów. Jest to zwłaszcza widoczne w przypadku portu Rajin, który miał stać się punktem przeładunkowym ważniejszym niż Władywostok i Szanghaj. Ironią losu koniec rozbudowy portu Rajin został zaplanowany na rok 1945. Nie wiem nawet, czy to miejsce jeszcze widnieje na mapach. Mi nie udało się go znaleźć.

Za książkę dziękuję wydawnictwu Noir sur Blanc.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz