sobota, 1 marca 2014

Ann Patchett, Taft




Ann Patchett, Taft, tłum. Anna Gralak, wyd. Znak Literanova

Ann Patchett poznałam za sprawą jej zachwycającego „Stanu zdumienia” *. Ta amerykańska autorka jest laureatką prestiżowych nagród literackich - Orange Prize i PEN/Faulkner Award, które przyznano jej za powieść „Belcanto”, czwartą w jej dorobku. „Taft” jest drugą z kolei i - chociaż doczekał się nominacji do Orange Prize oraz został wyróżniony Janet Heidinger Kafka Prize - w moim odczuciu odzwierciedla tylko część talentu pisarskiego Patchett. Ale nawet ta część jest czymś godnym uwagi i trochę mi szkoda, że pisarka zamiast rozwinąć bardziej jeden wątek, połączyła go z innym.

Jednak wtedy być może „Taft” nie byłby powieścią o rodzicielstwie i o bezwarunkowej odpowiedzialności i miłości wobec dzieci. W tym kontekście „Taft” jest książką wyjątkową, bo w najważniejszych rolach osadza nie zwyczajowo kobiety (jak moglibyśmy się spodziewać po autorce-kobiecie), ale mężczyzn. I - tak samo jak paniom - nie odmawia im instynktownego, niepodlegającego dyskusji oddania, którego przedmiotem są własne dzieci. Ten motyw nie jest początkowo tak oczywisty, skutecznie przysłania go inny. Nie jesteśmy jako czytelnicy przyzwyczajeni do opowieści o mężczyznach, dla których bycie dobrym ojcem jest najistotniejszą życiową misją. Za to do książek, w których młoda, niedoświadczona dziewczyna zakochuje się w kimś starszym od siebie – jak najbardziej. I Ann Patchett sprytnie to wykorzystuje jako zasłonę dymną.

Taft” to jakby dwie, opowiedziane równolegle historie dwóch mężczyzn. Jednym z nich jest John, były muzyk bluesowy, szef baru, do którego pewnego dnia zawitała młodziutka Fay Taft w poszukiwaniu dorywczej pracy. John ma za sobą nieudany związek i kilkunastoletniego syna, za którym tęskni i którego pragnąłby wychowywać. Uważam, że jego relacja z Marion, matką chłopca, to najciekawszy i najlepiej napisany wątek powieści. Patchett odmalowuje we wszystkich emocjonalnych odcieniach związaną z nim intensywność uczuć, gorzką świadomość porażki i nieodwracalności krzywd. Więź Johna i Fay jest inna, jakby zatrzymana na początku drogi, i szczerze mówiąc, mało przekonująca. Johna oszałamia żarliwe przywiązanie młodej dziewczyny, ale nie chce mu ulec, nie do końca uświadamiając sobie dlaczego. Drugim narratorem jest Taft, tata Fay i jej brata Carla. Kiedy w życie Johna wkracza rodzeństwo Taftów, ich ojciec już nie żyje, a oni sami niedawno przeprowadzili się ze swojego miasteczka do domu wujostwa. Trudno powiedzieć, na ile narracja Tafta jest autonomiczna, a na ile jest projekcją wyobrażeń Johna na temat wcześniejszego życia Taftów. Wydaje się, że rodzicielska troska jest płaszczyzną, na której tych dwóch, różniących się wszystkim mężczyzn mogłoby się zrozumieć i poczuć do siebie szacunek. Niewątpliwe jest to, że kierują się nią do samego końca...

Jak na książkę, której nie uważam za najlepszą, „Taft” długo zajmowała moje myśli. Miałabym ochotę podyskutować o niej z kimś, kto ją również przeczytał, zapytać o wrażenia i odbiór poszczególnych sytuacji. Mam wrażenie, że coś mi umknęło podczas lektury, i jest to myśl z gatunku tych, które uwierają i nie dają spokoju. Powieść mogę polecić tym, którzy już zasmakowali w twórczości Ann Patchett i chcą poznać całokształt jej literackiego dorobku. Tym, którzy dotąd nie mieli do czynienia z jej pisarstwem, zachęcam, by jednak najpierw sięgnęli po inny tytuł.

* Recenzja „Stanu zdumienia”

2 komentarze :

  1. No to mnie zaintrygowałaś. Mam tę książkę na półce i czuję, że sięgnę po nią szybciej niż planowałam. Nie to, żebym nie lubiła Ann Patchett. Przeciwnie, lubię ją bardzo, ale własne książki zawsze muszą odstać swoje, zanim się za nie wezmę. Zawsze jest coś innego (pożyczonego) do przeczytania.
    Pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje też dojrzewają na półkach ;) Jestem ciekawa Twojej opinii o "Tafcie", bo znasz Patchett, więc będziesz mieć porównanie. I oczywiście inne spojrzenie niż moje :)

      Usuń