wtorek, 3 września 2013

Dionisios Sturis, Grecja. Gorzkie pomarańcze



Dionisios Sturis, Grecja. Gorzkie pomarańcze, seria: Terra incognita, wyd. W.A.B.

Po lekturze „Gorzkich pomarańczy” naszła mnie myśl, że do tej pory więcej wiedziałam o współczesnych Chinach niż o Grecji. A przecież Grecja nie leży na drugim końcu świata, co jeszcze usprawiedliwiałoby brak podstawowej wiedzy na jej temat. Nie tej zorientowanej na to, co działo się tam ponad dwa tysiące lat temu, ale w ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci. „Gorzkie pomarańcze” pozwalają nam na odkrywanie tej właśnie najmniej znanej, nowożytnej Grecji. I to w wielu odsłonach. Wbrew oczekiwaniu nie odpowiedzą na wszystkie pytania dotyczące finansowego bankructwa Grecji. I tylko wspomną o tureckim panowaniu na Bałkanach. Za to otworzą oczy na wiele innych, mało znanych faktów. Także tych, które wyjaśnią, jak to się stało, że greccy komuniści i ich rodziny musieli szukać po wojnie schronienia w obcej dla nich Polsce. Gdyby nie to, Dionisios Sturis - dziennikarz urodzony w Salonikach, a wychowany w Polsce - nie szukałby greckiej części swojej tożsamości i pewnie nie podjąłby się przybliżenia jej polskiemu czytelnikowi.
Używając obrazowego porównania, ta książka przypomina mi półmisek pełen smakołyków o najróżniejszej barwie, aromacie i smaku. Niekiedy zwodniczych jak te tytułowe pomarańcze, które kuszą w Grecji przyjezdnych, oferując im pod pachnącą skórką gorycz, która kłóci się z ich wyglądem. Bo nie ma krajów szczęśliwych, które nie miałyby mroczniej zapisanych kart historii pełnych spraw bolesnych, wstydliwych i dwuznacznych. W Grecji były nimi powojenne rozpęknięcie kraju, potem przewrót i rządy wojskowych, a obecnie – masowe depresje i samobójstwa wywołane niepewnością jutra oraz wysoka śmiertelność emigrantów nielegalnie przekraczających granicę. Ale Grecja to także nieulękła Melina Mercouri, aktorka, która otwarcie sprzeciwiała się juncie, nawet za cenę utraty greckiego obywatelstwa. Oraz druga ojczyzna polskiego zesłańca, Zygmunta Mineyki, którego los związał rodzinnymi więzami z Andreasem i Jorgosem Papandreou, premierami Grecji (w różnych latach). To wyspa Ikaria, której mieszkańcy cieszą się długim i zdrowym życiem. Oraz kefi – typowo grecka umiejętność zatracania się w zabawie.
Różnorodność „Gorzkich pomarańczy” sugeruje, że można po nią sięgać w dowolnej kolejności. Ale szczerze tego odradzam. Dionisios Sturis nie taki miał pomysł na książkę, chociaż porusza w niej tematy o ogromnej rozpiętości. Sprawy osobiste pojawiają się w jego książce na przemian to z faktami historycznymi, to z elementami reportażu. Rodzinne historie niespodziewanie potrafią zyskać szersze tło. Potem ustępują osobistym doświadczeniom autora, który w międzyczasie relacjonuje kolejne zamieszki w Atenach i rozmawia z uczestnikami strajku głodowego. Taka formuła spodobała mi się ogromnie, chociaż nie będę ukrywać – po „Gorzkich pomarańczach” pozostał mi lekki niedosyt. Ma on jednak tę zaletę, że odtąd specjalnie wyszukuję najnowsze doniesienia prasowe na temat Grecji, konfrontuję je z wiedzą wyniesioną z „Gorzkich pomarańczy” i dzięki nim odbieram je w bardziej świadomy sposób, który nie ma nic wspólnego z biało-czarnym widzeniem świata. Zresztą uważam, że rozbudzanie ciekawości jest jednym z najważniejszych skutków ubocznych czytania. I to się Sturisowi udało. Niemniej oczekuję, że dopisze ciąg dalszy. Przeczytam go z przyjemnością!

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz