Dionisios Sturis, Grecja.
Gorzkie pomarańcze, seria: Terra incognita, wyd. W.A.B.
Po lekturze „Gorzkich
pomarańczy” naszła mnie myśl, że do tej pory więcej wiedziałam
o współczesnych Chinach niż o Grecji. A przecież Grecja nie leży
na drugim końcu świata, co jeszcze usprawiedliwiałoby brak
podstawowej wiedzy na jej temat. Nie tej zorientowanej na to, co
działo się tam ponad dwa tysiące lat temu, ale w ciągu ostatnich
kilku dziesięcioleci. „Gorzkie pomarańcze” pozwalają nam na
odkrywanie tej właśnie najmniej znanej, nowożytnej Grecji. I to w
wielu odsłonach. Wbrew oczekiwaniu nie odpowiedzą na wszystkie
pytania dotyczące finansowego bankructwa Grecji. I tylko wspomną o
tureckim panowaniu na Bałkanach. Za to otworzą oczy na wiele
innych, mało znanych faktów. Także tych, które wyjaśnią, jak to
się stało, że greccy komuniści i ich rodziny musieli szukać po
wojnie schronienia w obcej dla nich Polsce. Gdyby nie to, Dionisios
Sturis - dziennikarz urodzony w Salonikach, a wychowany w Polsce -
nie szukałby greckiej części swojej tożsamości i pewnie nie
podjąłby się przybliżenia jej polskiemu czytelnikowi.
Używając obrazowego
porównania, ta książka przypomina mi półmisek pełen smakołyków
o najróżniejszej barwie, aromacie i smaku. Niekiedy zwodniczych jak
te tytułowe pomarańcze, które kuszą w Grecji przyjezdnych,
oferując im pod pachnącą skórką gorycz, która kłóci się z
ich wyglądem. Bo nie ma krajów szczęśliwych, które nie miałyby
mroczniej zapisanych kart historii pełnych spraw bolesnych,
wstydliwych i dwuznacznych. W Grecji były nimi powojenne
rozpęknięcie kraju, potem przewrót i rządy wojskowych, a obecnie
– masowe depresje i samobójstwa wywołane niepewnością jutra
oraz wysoka śmiertelność emigrantów nielegalnie przekraczających
granicę. Ale Grecja to także nieulękła Melina Mercouri, aktorka,
która otwarcie sprzeciwiała się juncie, nawet za cenę utraty greckiego obywatelstwa. Oraz druga ojczyzna polskiego zesłańca,
Zygmunta Mineyki, którego los związał rodzinnymi więzami z
Andreasem i Jorgosem Papandreou, premierami Grecji (w różnych
latach). To wyspa Ikaria, której mieszkańcy cieszą się długim i
zdrowym życiem. Oraz kefi – typowo grecka umiejętność
zatracania się w zabawie.
Różnorodność „Gorzkich
pomarańczy” sugeruje, że można po nią sięgać w dowolnej
kolejności. Ale szczerze tego odradzam. Dionisios Sturis nie taki
miał pomysł na książkę, chociaż porusza w niej tematy o
ogromnej rozpiętości. Sprawy osobiste pojawiają się w jego
książce na przemian to z faktami historycznymi, to z elementami
reportażu. Rodzinne historie niespodziewanie potrafią zyskać
szersze tło. Potem ustępują osobistym doświadczeniom autora,
który w międzyczasie relacjonuje kolejne zamieszki w Atenach i
rozmawia z uczestnikami strajku głodowego. Taka formuła spodobała
mi się ogromnie, chociaż nie będę ukrywać – po „Gorzkich
pomarańczach” pozostał mi lekki niedosyt. Ma on jednak tę
zaletę, że odtąd specjalnie wyszukuję najnowsze doniesienia
prasowe na temat Grecji, konfrontuję je z wiedzą wyniesioną z
„Gorzkich pomarańczy” i dzięki nim odbieram je w bardziej
świadomy sposób, który nie ma nic wspólnego z biało-czarnym
widzeniem świata. Zresztą uważam, że rozbudzanie ciekawości jest
jednym z najważniejszych skutków ubocznych czytania. I to się Sturisowi udało. Niemniej oczekuję, że dopisze ciąg dalszy. Przeczytam go z przyjemnością!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz