Peter Wilhelm, Zakład
pogrzebowy przedstawia! Dobrze, że do nas trafiłeś, tłum. Marcin
Ościłowski, wyd. Wydawnictwo Academicus, cena ok. 30 zł
Śmierć w naszej kulturze
jest tabu. Nie lubimy o niej myśleć, nie lubimy o niej mówić. A
to sprawia, że niewiele wiemy na temat osób, które mają z nią
styczność z racji wykonywanego zawodu, a jeszcze mniej – czym
dokładnie zajmują się na co dzień. Książka Petera Wilhelma to
zbiór wybranych tekstów z jego bloga, przybliżających pracę w
tak szczególnym miejscu jak zakład pogrzebowy. Tak się składa, że
Peter Wilhelm jest właścicielem takiego przedsiębiorstwa, dlatego
jego wiedza o funkcjonowaniu tego miejsca pochodzi z pierwszej ręki.
Ba, potrafi on podać ją w naprawdę zajmujący sposób, nie tracąc
przy tym nawet na moment szacunku wobec zmarłych. Chociaż bywa, że
zżyma się na żywych, którzy o nim zapominają.
Każdy rozdział opatrzony
jest krótkim wprowadzeniem, które sygnalizuje, jaki będzie jego
temat przewodni. Jak się okaże, przedsiębiorstwo pogrzebowe,
kojarzone ze spokojem i atmosferą wyciszenia, rzadko takie bywa.
Śmierć wytrąca rodzinę zmarłych z równowagi, do głosu dochodzą
zadawnione urazy, ból bywa zbyt wielki... Nie będę ukrywać –
parę razy wzruszyłam się do łez. „Zakład...” nie jest jednak
ciężką, przygnębiającą lekturą. Większość jego tekstów
niesie pozytywne przesłanie. Część jest podszyta humorem
sytuacyjnym, który zawsze będzie się pojawiać, dopóki nie
zastąpią nas roboty (polecam rozdziały o świerszczach i zepsutym
odtwarzaczu CD). Niektóre zaś nie mają związku (lub tylko w
niewielkim stopniu) z ceremoniami pogrzebowymi, jak np. ten o
rodzinie Nigeryjczyków, gdy ważniejsze okazały się potrzeby
żywych. Zawód przedsiębiorcy pogrzebowego w opisie Petera Wilhelma
nie jest nudny ani jednostajny. Wymaga wyczucia, taktu, pewnej wiedzy
psychologicznej, a niekiedy – stanowczości. Oraz respektowania
woli rodziny i pewnej elastyczności, która na przykład umożliwi
kilkudziesięciu rockersom na motorach uczcić pamięć zmarłego
kolegi. Że o ceremonii pogrzebowej pary gejów nie wspomnę. Książka
Petera Wilhelma uświadomiła mi nie tyle, że śmierć jest
naturalną koleją rzeczy (to już byłby banał!), ale że istnieje
wiele możliwości na okazanie miłości i pożegnania się po raz
ostatni z kimś, kogo kochamy. Nie wiem tylko, czy są one
dopuszczalne w Polsce. Podejrzewam, że nie.
Styl Petera Wilhelma jest
prosty i bezpośredni. W końcu jest przedsiębiorcą pogrzebowym,
nie zawodowym pisarzem. Niemniej podejrzewam, że zdarzające się
niekiedy w tekście toporne zdania nie są jego zasługą. Bywały
strony i bez nich (choć głowy nie dam, bo czasami lektura mocno
mnie wciągała), ale trafiały się i takie, których po prostu nie
rozumiem – np. „Pani Olugulade z minuty na minutę jest coraz
bardziej rozpraszana” (s. 80, aż się prosi, by zapytać przez
kogo?) albo „Z szarfą może się zejść do południa, ponieważ
chce na niej coś wyhaftować” (s. 130). Nie sprawdzałam
specjalnie, czy przecinki są na swoich miejscach ani nie szukałam
na siłę literówek, ale kilka błędów rzuciło mi się w oczy.
Np. „trawił w próżnię” zamiast „trafił”. I jeszcze
problem z odmianą - „... miejsce dla pedofilii i samobójców”.
Cóż, pedofilia jest zjawiskiem, którego nie można pogrzebać na
cmentarzu, w przeciwieństwie do pedofilów. I tak uważam, że
najgorsza jest wspomniana wcześniej toporność poszczególnych
zdań. Szkoda, bo książka jest naprawdę bardzo ciekawa, a one
niepotrzebnie psują efekt.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz