Denise Kiernan, Dziewczyny atomowe.
Nieznana historia kobiet, które pomogły wygrać II wojnę światową,
tłum. Mariusz Gądek, wyd. Otwarte
Sprzątały wielkie hale, obsługiwały
skomplikowane urządzenia, dokonywały obliczeń, doglądały chorych
albo robiły notatki i przepisywały dokumenty. A potem udawały się
na zakupy lub potańcówki, na których można było rozmawiać o
wszystkim, tylko nie o pracy. I nie miało znaczenia, że często nie
znały celu swoich obowiązków, że musiały posługiwać się
niezrozumiałymi kodami – najniewinniejsza wzmianka na ten temat
mogła skutkować natychmiastowym zwolnieniem. To właśnie one,
tytułowe dziewczyny atomowe. Niezbędne, by ich kraj osiągnął
zwycięstwo, zbyt mało ważne, by ich nazwiska zapisały się w
historii. Lecz nie dla Denise Kiernan, która wybrała kilka z nich
na bohaterki swojej książki.
Opowiada ona o budowie i działalności
kompleksu fabryk do wzbogacania uranu w Oak Ridge w stanie Tennessee,
będącym znaczącą częścią Projektu Manhattan. Jego cele –
koniec wojny i bezwarunkowa kapitulacja Japonii - zostały osiągnięte
w 1945 roku po zrzuceniu bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Do
tego momentu z dziesiątków, jeśli nie setek tysięcy
zaangażowanych w pracę nad uranem ludzi, tylko nieliczna garstka
wiedziała, co tak naprawdę produkuje się w Oak Ridge. Ponieważ
większość mężczyzn walczyła na froncie, trzon siły roboczej
tego miejsca stanowiły młode kobiety. Autorka uznała ich przeżycia
za nie mniej ważne niż decyzje polityczne podejmowane na najwyższym
rządowym szczeblu. To dlatego treść „Dziewczyn atomowych”
składa się z fabularyzowanych wspomnień kilku pracownic Oak Ridge,
przerywanych rozdziałami, które przedstawiają krok po kroku
historię powstania miasteczka i fabryk w Tennessee oraz początki
programu atomowego. I muszę przyznać, że daje to niesamowity
efekt, wręcz unikalny! Bo zazwyczaj jest tak, że gdy już mamy
okazję poznawać wielką historię z punktu widzenia zwykłych
jednostek, odbywa się to za pośrednictwem literatury
wspomnieniowej, której znowuż brakuje szerszego spojrzenia i
znajomości wszystkich faktów. Zaś Kiernan oparła swoją książkę
i na licznych dokumentach i na rozmowach z uczestniczkami tamtych
wydarzeń. Nie pominęła przy tym mniej chlubnej części prawdy o
Oak Ridge, pisząc m.in. o przeprowadzaniu eksperymentów medycznych
z udziałem plutonu na pewnym robotniku bez jego wiedzy i zgody.
„Dziewczyny atomowe” czyta się
bardzo dobrze, chociaż styl autorki (łopatologiczny, mówiąc wprost) nie należy do
moich ulubionych. Ma on jednakże wiele plusów, które mogą
zachęcić do lektury nawet osoby nieinteresujące się historią:
jest bogaty w informacje, bardzo obrazowy i działający na
wyobraźnię, nie wymaga wcześniejszej znajomości tematu, a
osobista perspektywa bohaterek pozwala na wczucie się w sytuację
amerykańskich kobiet podczas II wojny światowej. Minusy: zdarza się
nadmiar szczegółów, które nie wnoszą nic nowego do naszej
wiedzy, np. opis działalności Bohemian Clubu, gdzie jeden raz spotkali
się w 1942 decydenci Projektu Manhattan. Najważniejsze, że Denise
Kiernan udało się uchwycić specyficzną atmosferę miejsca, które
powstało dosłownie w ciągu kilku miesięcy i tonęło w błocie
przez większość roku. Oferowało dobre zarobki, ale nie równość
dla wszystkich (uznano m.in., że kolorowi będą mieszkać barakach
bez współmałżonków i bez... szyb!). Gdzie nikt nie mógł
pochwalić się swoim wkładem w wojenny trud, żona zapytać męża,
jak minął mu dzień w pracy, a wszędzie roiło się od tajnych
agentów.
właśnie kończę czytać, nawet nie spodziewałam się, że tak mnie zainteresuje ta książka :)
OdpowiedzUsuńMnie najpierw przeraziła objętością, ale czyta ją się naprawdę szybciutko. To sztuka tak zajmująco pisać o historii.
Usuń