Ewa Stachniak, Cesarzowa
nocy. Historia Katarzyny Wielkiej, tłum. Nina Dzierżawska, wyd.
Między Słowami
Ewę Stachniak musi
fascynować Katarzyna Wielka, skoro poświęciła jej już dwie
powieści. Nie znam niestety „Gry o władzę”, by móc porównać
ją z „Cesarzową nocy”. Portret wielkiej monarchini wyłaniający
się z kart tego drugiego tytułu wydaje się być dostatecznie
wnikliwy. Intrygujące jest więc dla mnie, co znalazło się w
pierwszym. Nie ma przecież sensu powielać pewnych wątków, podawać
te same informacje. Na razie moja ciekawość pozostanie
niezaspokojona. A cóż mogę powiedzieć o samej „Cesarzowej
nocy”? Wiele.
Przede wszystkim ma ona
ciekawą konstrukcję, która dzieli fabułę na dwie części. Każda
z nich poprzedzona jest i zakończona scenami (z podaniem godzin i
minut) z ostatnich dni Katarzyny Wielkiej. Powalonej przez udar i
bezradniejszej niż dziecko. W tych chwilach jesteśmy w momencie
kulminacyjnym obranej przez Katarzynę ścieżki życiowej jako
władczyni i matki narodu. Pomiędzy nimi towarzyszymy jej
wspomnieniom dotyczącym przyjazdu na carski dwór, bezpłodnym latom
spędzonym u boku męża-niezdary (koniec 18. wieku obfitował jak
widać we władców nieudaczników i idiotów, patrz Ludwik XVI czy
duński Christian VII), pierwszym miłościom, kolejnym kochankom,
narodzinom dzieci. To część, która pokazuje zdolności
przystosowawcze bohaterki, jej przemianę z niemieckiej arystokratki
o świetnych koligacjach, ale pozbawionej majątku, Zofii
Anhalt-Zerbst w wielką księżnę Katarzynę, a w końcu w carycę o
przydomku Wielka.
Podoba mi się, że Ewa
Stachniak nie wymienia wszystkich faktów ciurkiem, tak jak leci, ale
uwypukla jedne bardziej, podczas gdy o innych tylko napomyka. Buduje
wrażenie, że to umysł umierającej kobiety wraca do przeszłości
i sam wybiera to, co dla niej najważniejsze. Autorka nie czyni ze
swojej bohaterki osoby wszechwiedzącej (pomimo szpiegów i dobrze
opłacanych sojuszników). Są sprawy, które do końca pozostaną
tajemnicą (choćby powód odejścia z dworu Warwary Nikołajewnej) i
takie, do których się już nie wraca. Druga część to lata, a
może tylko miesiące poprzedzające śmiertelną chorobę Katarzyny.
Akcenty polityczne oczywiście przewijają się przez całą fabułę
i nie brak ich również tutaj, ale przede wszystkim na pierwszy plan
wysuwają się prywatne przemyślenia Katarzyny - odnośnie
ukochanych wnuków, obolałych nóg, towarzyszących jej psów, dąsów
jej ostatniego kochanka, przyszłości Rosji, o których nie
zapomina, planując kolejny ruch na arenie polityki zagranicznej.
Z „Cesarzowej nocy”
wyłania się wizerunek kobiety budzącej szacunek, silnej i
zdecydowanej, takiej, której trudno dotrzymać kroku z podniesioną
głową. Częściej niż miłość wymuszającą respekt i strach.
Nauczoną niemal do perfekcji panowania nad uczuciami. Kierującą
się rozumem, który ostatecznie nie ochronił ani jej, ani jej
planów co do dalszych losów kraju i monarchii. Kobiety pokazanej z
tak bliska, tak intymnie, jak tylko można to zrobić, nie
przekraczając granic dobrego smaku. Mimo to mam jeden zarzut do
powieści.
Jak napisałam wcześniej,
Ewa Stachniak nie jest typem pisarza, który kosztem tempa akcji
przytacza każdy szczegół biografii, każdą informację, każdy
fakt. I to się autorce chwali. Zwłaszcza, że jej opowieść powstała z inspiracji życiem i osobowością Katarzyny, a nie jest jej biografią. Niemniej momentami (przede wszystkim w części
poświęconej kochankom) lektura „Cesarzowej nocy” dłużyła mi
się. Tak jakby zabrakło równoważenia scen rozgrywających się w
alkowie wydarzeniami spoza pałacu. A może tych pierwszych było po
prostu za dużo? Za dużo westchnień, pieszczot, kędzierzawych
włosków na ciele. No i ja, która nudzę się przy takich opisach.
W tych fragmentach rozminęłam się z autorką, która miała swoją
wizję osoby Katarzyny Wielkiej i konsekwentnie ją zrealizowała. W
imponujący sposób, ambitny - przyznaję. Tyle że nie do końca
zgodny z moimi czytelniczymi upodobaniami. Cóż, to się czasami
zdarza i nie jest powodem, by skreślić definitywnie dany tytuł.
Zdecydowanie nie w tym przypadku.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz