piątek, 13 czerwca 2014

Marta Kisiel, Nomen omen



Marta Kisiel, Nomen omen, wyd. Uroboros

Nomen omen” to przykład na to, co się dzieje, gdy rozkochana we Wrocławiu i jego przeszłości polonistka z wykształcenia chwyta za pióro. Gdy pociąga ją nadnaturalna strona rzeczywistości, ale zamiast grozy wybiera dobry humor. W rezultacie serwuje lekką powieść, w której niespodziewanie pojawi się łaciński cytat, dyskretne nawiązanie do literatury czy migawka z oblężonego przez Rosjan miasta Breslau. Jej bohaterowie wybiorą się na poszukiwanie odpowiedzi na dręczące ich pytania do Ossolineum. Albo do miejskich parków, niegdyś cmentarzy, gdzie pod warstwą ziemi wciąż znajdują się groby mieszkańców Breslau, czego świadomość mają tylko nieliczni współcześni wrocławianie.

Nomen omen” rozpoczyna się niewinnie. Duża, płomiennowłosa i niezgrabna Salka Przygoda postanawia uniezależnić się od swojej ekscentrycznej i kłopotliwej we współżyciu rodziny. Wyjeżdża więc do Wrocławia, by podjąć tam pracę. Przy Alei Lipowej czeka na nią pokój w domu pewnej starszej pani, która zaczyna się... dwoić, a nawet troić(!). W dodatku pod tym adresem pojawiają się dziwne zakłócenia w postaci napisów lub szeptów w audycjach radiowych, podczas rozmów telefonicznych, a nawet w internecie. A co gorsza, do Salki dołącza nieznośny brat Niedaś. I w końcu także pewien bardzo przykry upiór z awersją do jasnych blondynek z warkoczami. I tego właśnie osobnika będą próbowali się zgodnie pozbyć bohaterowie tej książki. Salka i Niedaś przy okazji tej awantury dowiedzą się zadziwiających rzeczy na temat przeszłości swojej rodziny, poznają także sekret domu przy Lipowej.

Nie chcę zdradzać zbyt wiele. Historia co prawda nie jest specjalnie skomplikowana, ale autorka postarała się o elementy zaskoczenia. Tak poprowadziła fabułę, żeby różne rzeczy wychodziły na jaw w najmniej oczekiwanych momentach. Zawsze gdy spodziewałam się jakiegoś ogranego, schematycznego zagrania, ona wybierała całkiem inne rozwiązanie. Szkoda psuć jej starań. Skupię się więc na tym, co najbardziej rzuca się w oczy podczas czytania drugiej w dorobku Marty Kisiel książki. Przede wszystkim język – bardzo, bardzo potoczny, naszpikowany młodzieżowym słownictwem tak, że, chociaż jestem tylko kilka lat starsza od autorki, czułam się podczas lektury jak językowy dinozaur ;). Kilka zdań zrozumiałam po dopiero kilkakrotnym odczytaniu, np. że „(...) dwa centymetry solidnego akrylu z klasycznym francuzem (…)” oznacza sztuczne paznokcie z francuskim manicurem (str. 72). Cóż, można powiedzieć, że to książka dla młodzieży i mam za swoje. Mam jednak wątpliwości, czy młode pokolenie, które ma o wiele większy wybór dóbr kultury niż to urodzone w czasach PRL-u, będzie powszechnie znało znaczenie zwrotu „nie mirmiłuj”, rodem prosto z komiksów o Kajku i Kokoszu. Oczywiście mogę się mylić, bo te nadal są wydawane i sama kupuję je swojemu dziecku.

Druga sprawa to charakterystyczny styl, który wyróżnia się naprawdę fantazyjnymi porównaniami, bogatymi i bardzo rozbudowanymi określeniami rzeczy zwykłych i banalnych. Przykład: „Wkładając mocno znoszoną już kurtkę, zauważył, że jeden z guzików wykazuje niepokojące tendencje separatystyczne. (…) Niedaś nosił ją na grzbiecie już szósty rok i ani myślał zmieniać na nowszy model, dopóki ostatni szew trwał na posterunku. (…) przez cały cykl warował przed pralką, (…) pilnując, by jego skarb nie dostał nadmiernych zawrotów kołnierza podczas wirowania” (str. 50). A wszystko to o tej samej starej kurtce. Takich perełek jest w tekście dużo więcej. Mogę zaryzykować twierdzenie, że bez nich objętość książki skurczyłaby się o jedną trzecią. Lubiłam na nie natrafiać, chociaż bywały niekiedy tak pomysłowe, że czasami odciągały moją uwagę od przebiegu akcji.

Nomen omen” to jeden wielki językowy żart, kpina z konwencji horrorów i ich śmiertelnej powagi. Z fabułą wagi lekkiej, osobliwymi postaciami i o zdecydowanie rozrywkowym charakterze. Chociaż z przykrością zauważyłam, że wyrosłam już z tego typu historii, nie mogę nie docenić tej konkretnej za zręczne wykorzystanie wątków dotyczących przeszłości Wrocławia. Przy pomocy mapek na końcu książki, nawet czytelnik nie znający stolicy Dolnego Śląska trafi w opisywane miejsca i być może znów poczuje dreszczyk emocji.

2 komentarze :

  1. Jeszcze nie czytałam, więc merytorycznie nie będzie, nie wiem też czy miałabym podobne zastrzeżenia :) "Dożywocie" jednak było zabawnym czytadłem, więc kusi mnie, żeby sięgnąć po "Nomen omen" i sprawdzić, czy to jeszcze na mnie działa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Nomen omen" jest zabawny, jak najbardziej!!! Wyrastam, niestety, z fantastyki... Szkoda. Autorka i jej praca nie mają z tym nic wspólnego.

      Usuń