Izabela Czajka-Stachowicz,
Dubo..., Dubon..., Dubonnet, wyd. 2, wyd. W.A.B.
Gdy inne panny i panie w
latach 20. ubiegłego wieku biegały z jednych proszonych herbatek na
drugie, Izabela Czajka-Stachowicz, powieściowa Bella, przesiadywała
w paryskich kawiarniach u boku literatów i dziennikarzy, pozowała
kolejnym malarzom i prowadziła życie głodne, za to pełne fantazji
i wolne. Czajka-Stachowicz to w ogóle nietuzinkowa postać, której
nazwisko – o mały włos! - mogliby znać tylko wnikliwi studenci
historii sztuki czy filologii. Muza artystów, ich przyjaciółka,
dzieląca z nimi upodobania i życie bez funduszy. Swobodne, chłonne
i barwne, chociaż prowadzone na granicy ubóstwa. „Dubo...,
Dubon..., Dubonet” jest już trzecią, wznowioną po ponad
czterdziestu latach przez wydawnictwo W.A.B. książką tej autorki,
która tak ochoczo w latach 50. i 60. wracała do lat młodości. Jej
wspomnienia są tak pełne życia, świeżości spojrzenia i
młodzieńczego zachwytu, jakby powstawały notowane na gorąco. Nie
znam wcześniejszych „Nigdy nie wyjdę za mąż” i „Mażeństwo
po raz pierwszy”. Przyszło mi poznać Bellę z Montparnassu –
tak innego i odległego w czasie od zaśnieżonego Mokotowa i
starszej pani po trzech zawałach, jaką w chwili pisania książki
była autorka.
Tym, co uderza na każdej
stronie „Dubo...”, jest radość i olśnienie. Zapachem
paryskiego powietrza, tłocznymi miejskimi arteriami, morzem świateł,
wielkomiejskim tętnem, zachodem słońca, błękitem nieba. Te
wszystkie uczucia sąsiadują... z ssaniem w żołądku. Bella bowiem
bez zgody tatusia opuściła Polskę, nie korzysta z jego pieniędzy,
musi radzić sobie sama, a to sprawia, że liczy każdy grosz. Nie
ona jedna. Jej znajomi - czy to artyści czy robotnicy, z którymi ma
styczność jako pracownica emigracyjnej gazety „Polonia”–
wszyscy niedojadają.
Bella z właściwą sobie
żywiołowością rzuca się w wir paryskiego życia, a wrodzona
życzliowść i uczciwość nie pozwalają jej przjeść obojętnie
wobec czyjejś krzywdy. Jeśli prosi o pieniądze, to nigdy dla
siebie, z niczego potrafi wyczarować obiad dla kilku osób, a nawet,
fałszując niemiłosiernie, nie wstydzi się zaśpiewać w kawiarni,
by zebrać pieniądze na ciepły posiłek dla siebie i koleżanki.
Nie waha się zaryzykować utraty posady, gdy chodzi o powstrzymanie
żerowania na naiwności polskich robotników. Z uśmiechem
rozbawiennia obserwujemy jej starania, gdy próbuje zadowolić mamę
i krewnych narzeczonego. Bella nie byłaby sobą, gdyby nie
przeszkodził jej w tym własny entuzjazm i szczerość. I oryginalni
przyjaciele. Na kartach książki Czajki-Stachowicz artyści, którym
encyklopedie i wikipedie oferują jedynie suchą notkę, są ludźmi
z krwi i kości. Tytus Czyżewski pojawia się tu z nieodłączną
peleryną, Olga Boznańska hoduje stado myszek, Jacek Puget to
niechlujne, choć sympatyczne chłopisko w strzępach butów. Chaim
Soutine za kufel piwa służy za posłańca i tragarza, August
Zamoyski „rżąc radośnie”, wprowadza Bellę w egipskie sekrety
Luwru, a Ilja Erenburg właśnie pisze swojego „Lejzorka
Rojtszwańca”.
Szczera, humorystyczna w
tonie proza Izabeli Czajki-Stachowicz jest pochwałą młodości i
życia na własny rachunek. Dla czytelnika 21. wieku nie jest już
może aż tak pikantna, jak była jeszcze pół wieku temu. Ale wciąż
wywołuje radosny zawrót głowy, jak bąbelki najprawdziwszego,
francuskiego szampana, który – wiadomo – jest nie do podrobienia.
Jak Bella z Montparnassu!
PS. Mój ulubony cytat:
„Paryż przeinaczył mi
cały świat – nie znaczy to wcale, że minęły mi wszystkie
udręki i niewola młodości – życie nadal zalewało mnie,
oszołamiało i oślepiało. Uświadomiłam sobie jednak, że prawem
człowieka jest szczęście”.
Za książkę dziękuję
wydawnictwu W.A.B.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz