środa, 27 listopada 2013

Tomasz Grzywaczewski, Przez dziki Wschód. 8000 km śladami słynnej ucieczki z gułagu




Tomasz Grzywaczewski, Przez dziki Wschód. 8000 km śladami słynnej ucieczki z gułagu, wyd. Wydawnictwo Literackie

Tomasz Grzywaczewski, Bartek Malinowski i Filip Drożdż wyznaczyli sobie imponujący cel. Przebycie ośmiu tysięcy kilometrów poprzez azjatyckie szlaki i bezdroża. Z Syberii do Indii, śladami bohaterów głośnej książki Sławomira Rawicza „Długi marsz”, uciekinierów z radzieckiego łagru. Co prawda okazało się, że Rawicz wykorzystał historię innego Polaka, Witolda Glińskiego. Jednak siła przekazu jego książki była tak silna, że zainspirowała nie tylko trójkę podróżników z Polski, ale również australijskiego reżysera Petera Weira, który na jej podstawie nakręcił film „Niepokonani”. Jakimś niesamowitym trafem film pojawił się na ekranach kin w 2010 roku, tym samym, w którym Grzywaczewski i jego towarzysze wyruszyli na wyprawę nazwaną Long Walk Plus Expedition.
Z pewnością pod wieloma względami trójka Polaków miała łatwiejsze zadanie niż uciekinierzy, których drogę próbowali odtworzyć po 70 latach. Ich pojawienie się w różnych miejscach wędrówki wywoływało zazwyczaj życzliwość i chęć pomocy, nie mówiąc już o entuzjazmie miejscowych polonusów. Dysponowali zapasem żywności, o którym Gliński i jego kompani mogli tylko pomarzyć (chociaż był moment, gdy doświadczyli głodu i wyczerpania). Ambitnie wykorzystywali swoje siły fizyczne do przemieszczania się, pokonując drogę na nogach, koniach lub rowerach. Ale bywali też zmuszani przez okoliczności do korzystania z bardziej nowoczesnych środków transportu (co oczywiście ułatwiało całą przeprawę). Największą niewiadomą podczas wyprawy okazała się sama przyroda – błotnista tajga z chmarami owadów, wezbrane rzeki, które trzeba było przekraczać wpław, zator lodowy na Lenie, burza piaskowa na pustyni Gobi, choroba wysokogórska w Himalajach, a nawet zbyt mroźna i zbyt śnieżna zima w Mongolii, która ograniczyła dostępność koni.
Na plus Grzywaczewskiego mogę policzyć na pewno to, że skrzętnie wplata w narrację różnego rodzaju ciekawostki – wynik samodzielnych lektur, rozmów z miejscowymi oraz własne obserwacje. Pisze o codzienności: rozgwieżdżonym niebie, nieuniknionych tarciach w zespole, mokrym ubraniu, piciu wódki, które było nieodłącznym elementem kontaktów towarzyskich na Syberii i w Buriacji. Opis akurat tych krain zajmuje jakieś 2/3 książki. Pod jej koniec czuć ogromne zmęczenie, relacja przestaje być tak szczegółowa jak wcześniej - choć nadal zajmująca, sprawia wrażenie pisanej po łebkach. Tu kluczowym miejscem staje się Tybet, do którego podróżnicy wjechali bez specjalnego zezwolenia (przyznawanego tylko grupom zorganizowanym). I tak jak oni nie mam pewności, czy władze chińskie nie obserwowały ich dyskretnie... Indie, cel wyprawy, zostały potraktowane całkiem po macoszemu, co tłumaczę ulgą z powodu zakończenia wędrówki i wcześniej wspomnianym zmęczeniem. Zresztą wystarczy zwrócić uwagę na dwa zdjęcia – obydwa zrobione na lotnisku, jedno przed wyruszeniem w drogę, drugie na jej końcu. O ile Grzywaczewskiego i Drożdża można na tym ostatnim jeszcze jako tako rozpoznać, to Bartek Malinowski całkowicie zmienił wygląd. Ogorzali od słońca i wiatru, wychudzeni i zarośnięci musieli z radością myśleć o powrocie do domu.
Przez dziki Wschód” czyta się bardzo dobrze, wyjąwszy pewną sztywność stylu autora, który w końcu nie jest zawodowym literatem. To jednak drobiazg wobec tego, czego się dowiedziałam. Książka Grzywaczewskiego namacalnie uświadamia trudy i niebezpieczeństwa, jakie spotykały łagierników wybierających ucieczkę i wolność. Cieszę się też, że przybliżyła mi postać Witolda Glińskiego, niezwykle skromnego człowieka, który ocalił życie, lecz nigdy nie powrócił do Polski i musiał szukać nowego domu na obczyźnie.

Trailer filmu nakręconego podczas wyprawy

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz