środa, 20 listopada 2013

Marcin Wicha, Łysol i Strusia. Lekcje niegrzeczności




Marcin Wicha, Łysol i Strusia. Lekcje niegrzeczności, wyd. Znak Emotikon

Moje dziecko, stare konisko, która umie i lubi samo czytać, ostatnio zażyczyło sobie powrotu do wspólnych lektur. - Chociaż jeden czy dwa rozdziały – prosiło. Uległam. Z tym, że w przypadku „Łysola i Strusi” nie wiadomo kiedy dotarliśmy aż do końca książki. A wszystko przez Marcina Wichę, który ma lekkie pióro, niesamowite poczucie humoru oraz wrodzony wstręt do dydaktyzmu i uproszczeń. Łysol to wielki, kudłaty i śmierdzący pies, który pojawia się w życiu Strusi akurat wtedy, gdy otrzymuje ona z rąk dyrektorki szkoły grzecznomierz. To bardzo sprytne urządzenie, które ma podliczać punkty za dobre, strusine zachowanie i w rezultacie pozwoli jej wygrać ranking na najgrzeczniejsza uczennicę. Nie trudno się domyślić, że Strusi udział i ewentualne zwycięstwo w takiej konkurencji nie są do niczego potrzebne. W przeciwieństwie do pani dyrektor. W miarę dalszego zagłębiania się w lekturę widać coraz wyraźniej, że ta pożądana przez dorosłych grzeczność przynosi korzyść chyba tylko im samym. Łatwiej jest kierować kimś, kto się nie przeciwstawia, nie dyskutuje, a każde słowo dorosłego - nieważne jak głupie czy niesprawiedliwe – przyjmuje za dobrą monetę. Wygodniej mieć po ręką kogoś, kogo można bez żadnego „ale” wyznaczyć do robienia gazetki szkolnej, zostawić przed drzwiami do windy, gdy w tej zabraknie miejsca, a nawet oskarżyć o brak dobrego zachowania, bo taka osoba... nie zaprotestuje!
Łysol natomiast jest trenerem niegrzeczności. W momencie jego wkroczenia do akcji, ta zaczyna się toczyć naprawdę ciekawie i niestandardowo, gdyż Strusia wcale nie jest przedstawiona jako aniołek wodzony na pokuszenie przez zło wcielone w gadającego czworonoga. Niegrzeczność Łysola jest swojska, trochę fantazyjna, pozbawiona złośliwości i obłudy, nie ma nic wspólnego z chuligaństwem. Łysol nie kieruje się chęcią zrobienia komuś szkody czy krzywdy. Chce być sobą i żyć po swojemu, nawet jeśli oznacza to kosmiczny, fioletowo-zielony kolor futra. I po to pojawia się w życiu Strusi, by i ona czerpała z niego radość, a nie tylko podporządkowywała się nakazom i regułom.
Sytuacje, które kreuje Marcin Wicha są tak absurdalne (i kapitalne śmieszne!!!), że większość z nich nie mogłaby się wydarzyć naprawdę. Co do kilku – jak np. do pomysłu powstania szkołomarketu, w którym uczniowie układaliby towar na półkach – nie mam jednak pewności, czy ktoś kiedyś nie spróbuje ich wprowadzić w życie. Poza tym doceniam, że autor nie udaje, że dzieci nie używają telefonów komórkowych do grania i przez to czasami nie wiedzą, co się wokół nich dzieje. Bynajmniej nie chodzi tu o przykład do naśladowania. Ja odczytuję takie wzmianki w tekście jako znak czasów, w których nowe technologie są o wiele bardziej powszechne niż za naszego dzieciństwa. Nawet taka grzeczna Strusia zapamiętuje się podczas surfowania po internecie.
Książka Marcina Wichy składa się z kilkudziesięciu krótkich rozdziałów, z których każdy kończy się komiksem. Duża czcionka, narysowane charakterystyczną kreską ilustracje i niebanalna treść sprawiają, że czyta ją się nawet zbyt szybko. Za to po drodze jest tyle turlania się ze śmiechu, że można tę szybkość autorowi „wybaczyć”. Mam nadzieję, że powstanie kontynuacja przygód Łysola i Strusi, choćby dlatego, że na okładce widnieje zachęta do dzielenia się z autorem „głupimi pomysłami” i adres, pod który można je wysyłać. Ale to nie wszystko! W jednym z rozdziałów znajduje się hasło, które pozwala na pobranie „Lekcji niegrzeczności” w postaci audiobooka i e-booka. Polecam!

2 komentarze :

  1. W przypadku książek dla dzieci z obrazkami, ważna jest ładna kreska rysownika. Nic mnie tak nie odstrasza od zakupu książeczki, jak przerażające lub bezkształtne potworki w środku. Tu, jak widać dziewczynka przypomina dziewczynkę, pies - psa, a nie powykrzywiany balon z uszami.

    OdpowiedzUsuń