Marcin Wicha, Łysol i
Strusia. Lekcje niegrzeczności, wyd. Znak Emotikon
Moje dziecko, stare
konisko, która umie i lubi samo czytać, ostatnio zażyczyło sobie
powrotu do wspólnych lektur. - Chociaż jeden czy dwa rozdziały –
prosiło. Uległam. Z tym, że w przypadku „Łysola i Strusi” nie
wiadomo kiedy dotarliśmy aż do końca książki. A wszystko przez
Marcina Wichę, który ma lekkie pióro, niesamowite poczucie humoru
oraz wrodzony wstręt do dydaktyzmu i uproszczeń. Łysol to wielki,
kudłaty i śmierdzący pies, który pojawia się w życiu Strusi
akurat wtedy, gdy otrzymuje ona z rąk dyrektorki szkoły grzecznomierz. To
bardzo sprytne urządzenie, które ma podliczać punkty za dobre,
strusine zachowanie i w rezultacie pozwoli jej wygrać ranking na
najgrzeczniejsza uczennicę. Nie trudno się domyślić, że Strusi
udział i ewentualne zwycięstwo w takiej konkurencji nie są do
niczego potrzebne. W przeciwieństwie do pani dyrektor. W
miarę dalszego zagłębiania się w lekturę widać coraz wyraźniej,
że ta pożądana przez dorosłych grzeczność przynosi korzyść
chyba tylko im samym. Łatwiej jest kierować kimś, kto się nie
przeciwstawia, nie dyskutuje, a każde słowo dorosłego - nieważne
jak głupie czy niesprawiedliwe – przyjmuje za dobrą monetę.
Wygodniej mieć po ręką kogoś, kogo można bez żadnego „ale”
wyznaczyć do robienia gazetki szkolnej, zostawić przed drzwiami do
windy, gdy w tej zabraknie miejsca, a nawet oskarżyć o brak
dobrego zachowania, bo taka osoba... nie zaprotestuje!
Łysol natomiast jest
trenerem niegrzeczności. W momencie jego wkroczenia do akcji, ta
zaczyna się toczyć naprawdę ciekawie i niestandardowo, gdyż
Strusia wcale nie jest przedstawiona jako aniołek wodzony na
pokuszenie przez zło wcielone w gadającego czworonoga.
Niegrzeczność Łysola jest swojska, trochę fantazyjna, pozbawiona
złośliwości i obłudy, nie ma nic wspólnego z chuligaństwem.
Łysol nie kieruje się chęcią zrobienia komuś szkody czy krzywdy.
Chce być sobą i żyć po swojemu, nawet jeśli oznacza to
kosmiczny, fioletowo-zielony kolor futra. I po to pojawia się w
życiu Strusi, by i ona czerpała z niego radość, a nie tylko
podporządkowywała się nakazom i regułom.
Sytuacje, które kreuje
Marcin Wicha są tak absurdalne (i kapitalne śmieszne!!!), że
większość z nich nie mogłaby się wydarzyć naprawdę. Co do
kilku – jak np. do pomysłu powstania szkołomarketu, w którym
uczniowie układaliby towar na półkach – nie mam jednak pewności,
czy ktoś kiedyś nie spróbuje ich wprowadzić w życie. Poza tym
doceniam, że autor nie udaje, że dzieci nie używają telefonów
komórkowych do grania i przez to czasami nie wiedzą, co się wokół
nich dzieje. Bynajmniej nie chodzi tu o przykład do naśladowania.
Ja odczytuję takie wzmianki w tekście jako znak czasów, w których
nowe technologie są o wiele bardziej powszechne niż za naszego
dzieciństwa. Nawet taka grzeczna Strusia zapamiętuje się podczas
surfowania po internecie.
Książka Marcina Wichy
składa się z kilkudziesięciu krótkich rozdziałów, z których
każdy kończy się komiksem. Duża czcionka, narysowane
charakterystyczną kreską ilustracje i niebanalna treść sprawiają,
że czyta ją się nawet zbyt szybko. Za to po drodze jest tyle
turlania się ze śmiechu, że można tę szybkość autorowi
„wybaczyć”. Mam nadzieję, że powstanie kontynuacja przygód
Łysola i Strusi, choćby dlatego, że na okładce widnieje zachęta
do dzielenia się z autorem „głupimi pomysłami” i adres, pod
który można je wysyłać. Ale to nie wszystko! W jednym z
rozdziałów znajduje się hasło, które pozwala na pobranie „Lekcji
niegrzeczności” w postaci audiobooka i e-booka. Polecam!
W przypadku książek dla dzieci z obrazkami, ważna jest ładna kreska rysownika. Nic mnie tak nie odstrasza od zakupu książeczki, jak przerażające lub bezkształtne potworki w środku. Tu, jak widać dziewczynka przypomina dziewczynkę, pies - psa, a nie powykrzywiany balon z uszami.
OdpowiedzUsuńNie ma to jak prostota i brak udziwnień :)
Usuń