Robert Muchamore, Agenci
Hendersona. Dzień Orła, tłum. Bartłomiej Ulatowski, wyd. Egmont
„Agenci Hendersona” to
kolejna młodzieżowa seria, którą szczerze polubiłam. Przede
wszystkim za to, że nie zakłamuje istoty wojny, nie gloryfikuje jej
i nie pokazuje jako pięknej, bohaterskiej przygody, która zawsze
się dobrze kończy. Z tego zresztą względu jest zalecana przez
wydawcę (i słusznie!) czytelnikom powyżej 12 roku życia. Poza tym
pokazuje świat, w którym brak elektronicznych gadżetów i
cudownych mocy (czyli atrybutów wszystkich superbohaterów, którzy
mają nieograniczony limit na ratowanie świata i ludzi oraz 100%
przeżywalność). Zamiast nich potrzebny jest starannie przemyślany
plan działania, a jeszcze bardziej – łut szczęścia, by wszystko
zadziałało zgodnie z nim. Oba są niezbędne, gdy stawką jest życie.
Robert Muchamore dorzuca do tego wszystkiego jeszcze element
nieprzewidywalności, bywa że jego bohaterów zaskakują niekiedy
konsekwencje pewnych czynów i zachowań. Jak tego chłopaka, który
obsikał niemiecki samochód. Lub spadochroniarza z angielską
czekoladą w kieszeni. Albo dziewczynkę, która polubiła
sympatycznego niemieckiego wartownika, chociaż powinna go
nienawidzić. To, co normalne lub niewinne w czasach pokoju (a czasem
i zwyczajnie głupie i szczeniackie), podczas wojny może nabrać
zupełnie innej rangi, a nawet ściągnąć na głowę śmiertelne
niebezpieczeństwo.
Tytułowi agenci
Hendersona to starsze dzieciaki i nastolatki, które przez przypadek
znalazły się pod opieką agenta brytyjskiego wywiadu, który utknął
we Francji po wejściu niemieckich wojsk. Henderson bynajmniej nie zamierza wykorzystywać podopiecznych
do dywersyjnych zadań, okazuje się jednak, że bez ich pomocy nie
opuści z nimi francuskiego wybrzeża. „Dzień Orła”, druga
część cyklu po „Uciekinierach”, opowiada właśnie o tych
wydarzeniach. Przy okazji przedstawia całą prawdę o niemieckiej
okupacji. Przywykliśmy myśleć, że tylko w Polsce i w Rosji miała
ona tragiczny wymiar, że gdzie indziej, zwłaszcza we Francji, było
dużo lepiej. I z pewnością tak było. Niemniej książka
Muchamore'a dobitnie udowadnia, że to „lepiej” bynajmniej nie
oznaczało braku brutalności, pogardy, natychmiastowych represji i
rabunkowego traktowania podbitego państwa. Także gdy
dotyczyło nieletnich.
Niesamowite jest to, jak
Robert Muchamore ubrał tę całą wiedzę w atrakcyjną formułę
powieści przygodowej, nie zatracając przy tym prawdopodobieństwa
przedstawionych zdarzeń. Jak zachowując prawdę o wojnie, nie
przekroczył granic dobrego smaku, nie zaczął epatować okrucieństwem,
chociaż też nie ukrywał jego istnienia. Jego powieść to kawał
dobrej roboty, która być może wzbudzi u młodych czytelników
zainteresowanie historią. A już na pewno przykuje ich na kilka
godzin do fotela (lub innego miejsca, w którym lubią czytać). Mnie przykuła :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz