Antoni Ferdynand
Ossendowski, Pod smaganiem samumu. Podróż do Afryki Północnej,
seria „Podróże retro”, wyd. Zysk i S-ka
Za caratu spędził
półtora roku w twierdzy. Przez Syberię, Mongolię i Chiny uciekał
przed bolszewikami podczas wojny domowej w Rosji. Te wydarzenia stały
się początkiem kariery pisarskiej, podróżniczej i dziennikarskiej
Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego. Jego literacki dorobek jest tym
bardziej imponujący, że pod względem liczby przekładów na języki
obce ustępował jedynie powieściom Sienkiewicza (i do tej pory nikt
inny nie zajął tego drugiego miejsca!), a jego książki w
międzywojniu porównywano m.in. do prozy Kiplinga i Londona.
Zagorzały antykomunista, autor bardzo krytycznej biografii Lenina,
zmarł w 1945 roku pod koniec wojny. Kilka lat później nowe władze
zarządziły wycofanie z bibliotek i zniszczenie wszystkich jego
książek. Legalnie można było je wydawać dopiero po 1989 roku. Od
kilku lat wydawnictwo Zysk i S-ka podejmuje się tego zadania w
ramach serii „Podróże retro”.
Pierwsze wrażenie
związane z „Pod smaganiem samumu” jest bardzo pozytywne. Książka
ma grzbiet z materiału, solidną okładkę, kredowe, lśniące
strony, wyraźne zdjęcia i... sporą wagę, w sam raz do ogłuszania
różnej maści opryszków. Ponieważ żaden z nich akurat mi nie
zagrażał, spokojnie wzięłam się do czytania tego reportażu o Algierii i Tunezji lat 20. ubiegłego wieku. I przyszło
mi odkryć świat, który od dawna nie istnieje, chociaż od podróży
Ossendowskiego nie minęło nawet sto lat... W jego książce
północnoafrykańskie miasta, miasteczka i oazy wypełniają tłumy
ludzi – kupców, rzemieślników, pobożnych pielgrzymów, kobiet z
zasłoniętymi lub odkrytymi twarzami, umalowanych i palących tytoń.
Żydowska mniejszość spokojnie mieszka obok Berberów, Arabów i
Tuaregów. A i te grupy różnią się między sobą nie tylko
pochodzeniem i zwyczajami, ale i wyznawaniem inaczej rozumianego
islamu. Algieria zadaje się kwitnąć pod panowaniem Francuzów, gdy
autor wymienia rodzaje drzew owocowych i rozmaitych upraw, które
mija po drodze z jednej miejscowości do drugiej. Jednak przedmiotem
zainteresowania autora są nie tylko dane statystyczne lub widoki z
siedzenia pasażera samochodu.
Zbierane po drodze
spostrzeżenia i opowieści zdradzają fascynację badacza, zbieracza
legend i pasjonata historii połączoną ze zmysłem obserwacji
podróżnika i myśliwego. Sądzę, że to ta mieszanka przesądziła
o popularności książek Ossendowskiego, bo dawała przedsmak
przygody, poruszała serca, a jednocześnie poszerzała horyzonty i
dawała wiedzę o odległych zakątkach świata. Nie bez znaczenia
był też styl samego pisarza – zbyt może kwiecisty na dzisiejsze
gusta, ale w czasach, kiedy królowało radio, czytelnik dzięki
niemu mógł z łatwością wyobrazić sobie zwiedzane przez
Ossendowskiego miejsca, niemal zobaczyć mijane krajobrazy i uliczki
pełne egzotycznych mężczyzn i kobiet. Mógł poczuć wzruszenie,
czytając historię rzymskiego wodza, który pokochał miejscową
kobietę, lub ciekawość podczas zaznajamiania się z przytoczonymi
przez pisarza dowodami na wspólny być może rodowód plemion
Tuaregów i mieszkańców Kaukazu. Ossendowski jako źródło
podawanych rewelacji wskazuje napotkanych tubylców i Europejczyków,
niekiedy powołuje się też na prace naukowe. Niektóre z jego
opowieści, jak arabski sposób polowania na lwy, przypominają bajki
wymyślane na poczet łatwowiernych turystów. Inne, jak te o wodzie
pitnej, którą można znaleźć w trzewiach upolowanej antylopy, są
praktycznymi wskazówkami survivalowymi. Te o tancerkach z plemienia
Uled Nail odpowiadają wyobrażeniom o wschodnich namiętnościach i
osobliwych obyczajach.
Słowo pisane
Ossendowskiego wciąż potrafi czarować pod warunkiem, że
akceptujemy jego poetyckość i uczuciową przesadę. To, czego mi
zabrakło w „Pod smaganiem samumu”, to mapka z zaznaczoną trasą
podróży autora i wstęp napisany przez jakiegoś specjalistę od
Afryki Północnej, odnoszący się do przeszłej i obecnej sytuacji
Algierii i Tunezji. Mimo tego relację Ossendowskiego czytało mi się
bardzo dobrze.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz