czwartek, 19 kwietnia 2012
Wenecja na talerzu
Donna Leon, Roberta Pianaro, Szczypta Wenecji, czyli ulubione dania komisarza Brunettiego, wyd. Noir sur Blanc
To prawda, że kiedyś podczas lektury jednego z kryminałów Donny Leon napłynęła mi ślinka do ust i rzuciłam się do kuchni siekać czosnek i ostrą papryczkę, by następnie dodać je podsmażone na oliwie do spaghetti. Efekt był taki sobie, więc nie próbowałam więcej odtwarzać innych, równie smakowitych na kartach książek potraw ani z cyklu o komisarzu Brunettim z Wenecji, ani z serii o sycylijskim komisarzu Montalbano autorstwa Camilleriego (również wydawanej przez Noir sur Blanc).
„Szczypta Wenecji...” jest odpowiedzią na jęki i błagania łasuchów z państw nieleżących w sąsiedztwie Morza Śródziemnego. Donna Leon delikatnie określa ich jako pochodzących z krajów o kulturze kulinarnej odległej od tej preferowanej na co dzień przez Włochów. Doskonale wie, o czym mówi, gdyż sama wywodzi się z amerykańskiej rodziny o bardzo różnych korzeniach. Z dowcipem i taktem wspomina sposób gotowania swojej mamy i to, jak przyrządzała ona nieliczne w domowym menu warzywa. Czterdzieści lat mieszkania w Wenecji otworzyło pisarce oczy na prawdziwą naturę tego, co w dzieciństwie uważała za normalne. „Szczypta Wenecji...” na pewno zachwyci tych, którzy lubią jeść, czytać o jedzeniu oraz (choć niekoniecznie) kroić, przyprawiać, mieszać w garnkach, słowem gotować!
Książeczka to nie tylko zbiór codziennych dań wenecjan, ale także fragmenty rozdziałów z poszczególnych powieści Donny Leon (w których się je bądź przyrządza jedzenie i rozmawia o codziennych sprawach) oraz jej własne krótkie historyjki o życiu w Włoszech, o tutejszych przyjaciołach, w tym o Robercie Pianaro, która pomogła jej skompletować przepisy.
Donna Leon jest świetnym obserwatorem, stąd jej krótkie wstawki skrzą inteligencją i imponują wnikliwością. Dają nam poczucie uczestnictwa w codzienności mieszkańców Wenecji, czyli coś, czego nie jest w stanie zapewnić nawet najlepszy przewodnik turystyczny, nawet ten z gatunku subiektywnych. Pisarce dużą przewagę daje to, że opisuje miejsca, które od kilkudziesięciu lat są jej własnymi, a jednocześnie jako osoba z zewnątrz ostrzej dostrzega to, co dla miejscowych oczywiste i oswojone. Wyprawiamy się z nią na Sant'Erasmo – wysepkę, której Wenecja zawdzięczała przez wieki świeże warzywa i owoce, na targ w Rialto z jego najbardziej barwnymi klientkami, czyli wpychającymi się bez kolejki staruszkami. Spacerujemy po ulicach, z których poznikały sklepy spożywcze, mięsne i te z wyborem wyśmienitych serów, ustępując biżuterii i wyrobom pamiątkarskim, oraz dowiadujemy się, jak najprościej przyrządzić rybę od pewnego starego wilka morskiego.
Także Roberta Pianaro dorzuca od siebie kilka słów, rozpoczynając w ten sposób kolejne części poświęcone zupom, przekąskom, daniom z mięs czy z ryb i owoców morza, a kończąc na deserach. Spis treści został tak pomyślany, by znaleźć propozycję przyrządzenia danej potrawy według tego podziału albo według składnika, który w niej dominuje. Przepisy zwracają uwagę prostotą, rzadko mają więcej niż kilka składników, a z tych większość jest dostępna w naszych sklepach. Problem może przysporzyć znalezienie mątwy czy czerwonej włoskiej kapusty, ale to naprawdę wyjątki. Wiem, o czym mówię, bo jestem już po ugotowaniu sosu z wołowiny, z papryką, cebulą i marchewką. Zatem jako osoba bardziej doświadczona mogę tylko doradzić – trzymajcie się podanych proporcji, nie bójcie się papryczki chilli (i nie trzyjcie oczu po jej posiekaniu) i nie czytajcie przed zrobieniem obiadu receptury na ciasto truskawkowe z bitą śmietaną, bo inaczej zamiast ciepłej zupy i pożywnego drugiego dania zaserwujecie domownikom... deser!
Za książkę dziękuję wydawnictwu Noir sur Blanc.
Tę recenzję dedykuję mojemu przyjacielowi Krystianowi z okazji Jego urodzin !!!
Bo sprawia, że życie innych nabiera smaku - dosłownie i w przenośni. Sto lat!
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz