Nie jest to może pierwsza książka opowiadająca o Japonii z perspektywy cudzoziemca. Większość autorów publikacji tego typu poprzez zabawne sytuacje zwraca uwagę na różnice między kulturą japońską a własną (często zachodnią), z jakimi przyszło im się zmagać. Lecz bez najmniejszej próby wyjaśnienia, co je tak naprawdę powoduje. Proponują nam jedynie chichot i przekonanie o własnej słuszności. Joanna Bator jest inna. Z otwartością przyjmuje nowy, często egzotyczny dla niej świat. Bez oporów nazywa sama siebie gaijinką, czyli obcą. Nie ukrywa, że to dzięki japońskim kobietom udało jej się zrozumieć tak wiele spraw z życia współczesnych Japończyków. Jako prawdziwy naukowiec dokonuje głębokiej analizy japońskiego społeczeństwa. Nie jest to jednak sucha relacja. Znajdziemy tu bowiem m.in. zachwyt osoby, która mącząc się w gorącym źródle pod gołym niebem, obserwuje jednocześnie płynący morzem statek, czy poszukiwanie z wyrysowaną na kartce mapką knajpki, w której umówiła się z przyjaciółmi (niełatwe zadanie w Japonii, gdzie kwestia adresów bywa problematyczna). Albo tłumaczenie, ile rodzajów kapci powinno się znaleźć w porządnym japońskim domu i w jakich sytuacjach je zakładać (bardzo ważna sprawa!). Mleczne ciała Japonek, które unikają opalenizny czy podniecające japońskich mężczyzn... zwykłe białe figi, które można kupić w automacie na ulicy jako seksualny gadżet (sprawa młodych lolitek i uczennic jako przedmiotu pożądania). Japonia poznana przez Joannę Bator to także kraj jednych z największych na ziemi smakoszy, gdzie o kunszcie w przygotowaniu potrawy świadczy zarówno jej smak, co wygląd. I gdzie nie jest niczym niezwykłym, że nawet najzwyklejszy robotnik może z pełnym znawstwem dyskutować o pochodzeniu najlepszego tuńczyka. Autorka rozprawia się również z fenomenem populacji powszechnie uczącej się angielskiego w szkole, a której wstyd przed zrobieniem błędu i ośmieszeniem się nie pozwala wykrztusić w tym języku ani słowa. Z drugiej strony obcy język w przyjacielskich relacjach (między Japończykiem a obcokrajowcem) to prawdziwe koło ratunkowe. Dzięki niemu można uniknąć kłopotliwych sytuacji związanych z przestrzeganiem hierarchii i wyborem odpowiedniej formy grzecznościowej.
Joanna Bator nie poprzestaje na wytykaniu palcem (domena większości autorów relacji z podróży). Z humorem potrafi go skierować także na nas, Europejczyków i Amerykanów. I także na siebie. Fascynacja angielskimi słowami w Japonii powoduje, że na noszonej tam odzieży pojawiają się dziwne, często komiczne napisy, które tak chętnie kolekcjonują zachodni przyjezdni. Nie zdając sobie sprawy, że u nich w domu w podobny sposób funkcjonują jako ozdoby japońskie lub chińskie znaki (przykład: jedna z bohaterek filmu „Larry Crowne – uśmiech szczęścia”, który wszedł dzisiaj do kin, wytatuowała sobie dwa japońskie znaki, które miały znaczyć „odwaga”, a tak naprawdę były chińskim napisem „sos sojowy”). Przedostatni rozdział autorka kończy tłumaczeniem napisu na swojej orientalnej koszulce kupionej w Stanach. Wybuchając śmiechem, zdajemy sobie sprawę, że są kwestie, w których ludzie są tacy sami na całym świecie.
Tym jednak, co mnie najbardziej uderzyło w jej przedstawieniu Japonii, to bardzo ostry podział japońskiego społeczeństwa na część kobiecą i męską. Obie płcie wydaje się łączyć tylko wspólny dom, w którym zdają się razem tylko spać, oraz pragnienie spłodzenia potomka (samotne rodzicielstwo to w Japonii przejaw skrajnego samolubstwa i nieodpowiedzialności), którego wychowaniem i edukacją zajmie się jednak matka. On ma dawać pieniądze, ona – nimi rozporządzać i nadzorować sprawy domowe. Mężczyźni i kobiety prowadzą różny sposób życia, mają swoje przyjemności i sposoby spędzania wolnego wolnego czasu. Nawet język kobiet jest bardziej uniżony i kwiecisty od języka używanego przez mężczyzn.„Japoński wachlarz” Joanny Bator to pozycja wyjątkowa, otwierająca zupełnie nowe horyzonty. Osoby ciekawe świata i innych ludzi połkną ją błyskawicznie.
Za książkę dziękuję wydawnictwu W.A.B.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz