środa, 13 lipca 2011

Afryką prosto w twarz


Patrick Besson, Lecz zabije rzeka białego człowieka, wyd. Noir sur Blanc

To pierwsza przeczytana przeze mnie powieść, której akcja rozgrywa się w Afryce tak współcześnie. A nawet nie w Afryce, tylko konkretnie w Kongu i Rwandzie. Wspomnienia bohaterów cofają zaledwie do dwudziestu lat wstecz. Czytając tę książkę, czułam się, jakbym dotąd przebywała na innej planecie. Nie znam świata, w którym ludzie nie umierają na raka, bo wcześniej dopada ich malaria, gruźlica, AIDS lub maczeta sąsiada. Nie znam ulic, na których młodzież uczy się w świetle latarni z powodu braku prądu w domach. Nie byłam świadoma ani naukowego socjalizmu w Kongu, ani nawet istnienia DRK – Demokratycznej Republiki Konga, która jest odrębnym od Konga państwem. Czy tego, że przez 700 lat lat Tutsi rządzili Hutu. Nie sądzę, by Bessonowi zależało wyłącznie na obnażaniu naszej ignorancji. Traktuje nas jako równorzędnych partnerów, odwołując się do faktów, które po prostu powinniśmy znać. Można się w tym początkowo pogubić. Ale być może to sposób, by oddać złożoność krainy, w której bardziej się liczy, z jakiego regionu pochodzisz, z którego plemienia i z jakiej wioski, jakim językiem mówisz niż jakiego kraju jesteś obywatelem. Patrick Besson to dziennikarz i dzięki temu jego znajomość realiów afrykańskich, niuansów i cynizmu polityki jako takiej - jest tak bogata i intrygująca. Jest istotna dla tej powieści, ale na szczęście na niej nie poprzestaje. Za to skutecznie pozbawia tę całą złożoną historię otoczki sentymentalizmu. Besson daje się także poznać jako znawca ludzkiej psychiki. Jego bohaterowie są tacy prawdziwi w drobnych niekonsekwencjach i prywatnych grzeszkach. Począwszy od studentki filozofii imieniem Tessy, która w nocnych klubach szuka białego ojca dla swoich nieślubnych dzieci, nie rezygnując jednocześnie z erotycznej więzi z Puszkinem, synem byłej sowieckiej agentki Jeleny. Bernard, który zgadza się zostać biografem prezydenta Kongo, by móc widywać się z „krawcową” Gertrude, która... regularnie bywa w ciąży z innym. Wynajęta przez Tutsich francuska agentka Blandine de Kargelac, która podczas powierzonej jej misji myśli głównie o utraconej córce. Aż po Błękitną Japonkę, w której drzemie nimfomanka.

Wątek szpiegowski rozkręca powieść, po czym kończy ją w naprawdę zaskakujący sposób. Środek to coraz bardziej wciągające relacje między bohaterami. Biali, czarni, bogaci, biedni, dotknięci wojenną zawieruchą i bylejakością pokoju oraz przyjezdni, którzy za dwa dni wsiądą w samolot i wrócą do domu. Afrykańskie kobiety, dla których biały i najlepiej starszy mężczyzna to chłód hotelowego pokoju z klimatyzacją. A także ratunek od nędzy i życia w niestabilnym politycznie regionie. A nawet przed śmiercią jak w przypadku Tendresse, dziewczyny Tutsi, która przeżyła masakrę swojej rodziny. Wątek rwandyjski jest zresztą nicią przewodnią tej niezwykłej książki. Ludobójstwo w 1994 roku poznajemy z różnych punktów widzenia jego uczestników, ofiar, świadków i tych, którzy chcą wykorzystać ten fakt do własnych celów, łącznie z niechlubną rolą Francji.

Świat przedstawiony w „Lecz zabije rzeka białego człowieka” jest boleśnie niejednoznaczny i prawdziwy. Znajdziemy tu mnóstwo po mistrzowsku sformułowanych zdań, skojarzeń i stwierdzeń. Warto przebrnąć przez pierwsze strony, by dać się jej się porwać!

Za książkę dziękuję wydawnictwu Noir sur Blanc.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz