Elisabeth
Åsbrink,
W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa, tłum. Irena
Kowadło-Przedmojska, wyd. Czarne
Jurorzy Nagrody
im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki nie mają
łatwego zadania. Co roku mierzą się z świetnymi tekstami, z
historiami, które nie mogą nie poruszać, z wiedzą na temat
człowieczeństwa w całej jego różnorodności. Co do mnie, to
ledwie udaje mi się uszczknąć ułamek nominowanych książek. I to
zazwyczaj z opóźnieniem. Tym bardziej nie wiem, jak mogłabym
wybierać spośród tak wielu wyśmienitych typów. W roku 2014
zwyciężyła Elisabeth Åsbrink,
chociaż ja obstawiałam „Zawsze piękne” Katherine Boo, opowieść
o mieszkańcach bombajskich slumsów, którą akurat przeczytałam.
Zachęcona opinią Ekrudy (której wybory czytelnicze oraz pięknie
napisane recenzje polecam) sięgnęłam po „W Lesie Wiedeńskim
szumią drzewa” i …
… książka
Åsbrink
jest inna od tej, którą napisała Boo. Nie lepsza, nie gorsza, po
prostu inna. Różni się od tamtej tematyką, ujęciem problemu,
warsztatem. Poruszyła też we mnie zupełnie inne struny. Książka
Åsbrink
podejmuje się często eksploatowanego, choć mającego swoją wagę
tematu drugiej wojny światowej i zagłady europejskich Żydów,
wyciągając na światło dzienne fakty znane ledwie nielicznym. Ale
nie one są najważniejsze. Tak samo postrzegam informacje o
nazistowskich ciągotach Ingvara Kamprada, właściciela Ikei, w
latach młodości. Dla mnie książka Åsbrink
tak naprawdę jest opowieścią o pewnej zwyczajnej rodzinie, w
której wojna dokonała rozłamu, oddzieliła dorastające dziecko od
rodziców i krewnych, odebrała mu możliwości rozwoju i właściwe
miejsce w życiu.
Dzieckiem tym
był Otto Ullman, jedno z ponad setki żydowskich dzieci, które na
czas wywieziono do Szwecji. Otto przeżył. Nie głodował, uczył
się konkretnego fachu na szwedzkiej wsi. Z czasem znalazł też
przyjaciół, w tym Ingvara Kamprada, któremu – choć popierał
Hitlera – nie przeszkadzało pochodzenie Ottona. Los wiedeńczyka
pod wieloma względami był po stokroć lepszy niż wielu jego
europejskich rówieśników i ich rodzin. Taki, jaki wymarzyła dla
niego matka, obserwując z ojcem coraz to większe obostrzenia
dotykające austriackich Żydów włącznie z realną groźbą
śmierci. A jednak nie mogę pozbyć się wrażenia, że w Ottonie
pozostała po tym okresie jakaś pustka, emocjonalne pęknięcie,
którego nie był w stanie wyleczyć czas.
Być może
dlatego, że w książce Åsbrink
brak jego głosu, spojrzenia wstecz i oceny wydarzeń z jego punktu
widzenia. Dzieje Ottona poznajemy za pośrednictwem autorki i...
listów. Rodzice Ottona pisali do syna często, starając się dodać
mu otuchy, wzmocnić, zapewnić o miłości. Chcieli pomóc swojemu
chłopcu, mieszkańcowi dużego miasta, w zaaklimatyzowaniu się w
nowych, obcych warunkach. Mimo odległości robili, co mogli, by
nadal uczestniczyć w jego życiu. Przy tym celowo unikali przykrych,
z czasem coraz bardziej drastycznych szczegółów codziennej
egzystencji w hitlerowskim Wiedniu, do których po latach dotarła
szwedzka pisarka. Ich starania budzą mój podziw i jednocześnie
smutek. Czuję ich ulgę z powodu wyjazdu Ottona pomieszaną z
niepokojem o niego. I rozpaczą, że być może nigdy się więcej
nie zobaczą. Między wierszami odczytuję ich tęsknotę za
obecnością syna.
Mocną stroną
prozy Åsbrink
jest to, że autorka nie porównuje historii Ullmanów z innymi
rodzinami, nie licytuje, która była tragiczniejsza w skutkach.
Bierze pod lupę konkretne osoby, pozostawiając wrażliwości
czytelników ocenę tego, co je spotkało. W moim przypadku
zadziałało to tak, że chociaż od przeczytania przeze mnie „W
Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa” minął już ponad rok,
wciąż myślę o nastoletnim Ottonie, jego matce i ojcu. Nie
potrafię być obojętna wobec ich historii. Zawsze będzie mi ona
towarzyszyć.
Uwielbiam Kapuścińskiego i tak naprawdę dzięki niemu pokochałam reportaże. Oczywiście dobre reportaże.. Muszę koniecznie zajrzeć do nominowanych i nagrodzonych tytułów!
OdpowiedzUsuńLista nominowanych to pożyteczna "ściąga" ;)
Usuń