czwartek, 16 stycznia 2014

Wacław Radziwinowicz, Soczi. Igrzyska Putina





Wacław Radziwinowicz, Soczi. Igrzyska Putina, wyd. AGORA SA

Soczi. Igrzyska Putina” warto przeczytać jak najszybciej, gdyż XXII Zimowe Igrzyska Olimpijskie rozpoczną się już 7 lutego, a najnowsza książka Wacława Radziwinowicza (autora zbioru reportaży „Gogol w czasach Google'a” *) odsłania kulisy organizacji tej sportowej imprezy w rosyjskich subtropikach u brzegów Morza Czarnego. Wacław Radziwinowicz, jako korespondent „Gazety Wyborczej” w Rosji, nadaje się do tego zadania jak mało kto. Świetnie zna realia rosyjskiej polityki i jej powiązań ze światem wielkiego biznesu, dlatego nie dziwią go przemilczenia na temat faktów niechętnie dostrzeganych przez władze ani szykany, jakie spotykają tych, którzy próbują je nagłośnić – bez względu na to, czy są to przedstawiciele organizacji pozarządowych czy przeciętni obywatele. Znajomość języka ułatwia autorowi rozmowy z jednymi i drugimi na temat zysków i strat związanych z olimpiadą. Niektóre z nich miały miejsce całkiem niedawno, w listopadzie, a nawet w grudniu, co świadczy o aktualności tematów poruszanych w książce oraz o gorącej atmosferze, w jakiej powstawały. Obraz, jaki się z nich wyłania jest niestety niepokojący. Zaznaczam, że nie odbieram reportaży Radziwinowicza jako antyrosyjskich i niesprawiedliwych wobec gospodarzy igrzysk. Pewnie w ogóle by nie powstały, gdyby nasz wschodni sąsiad nie był tak wyczulony na podtrzymywanie oficjalnej propagandy kosztem własnych obywateli. Przeraża to, że tak wiele środków i energii zostaje przekazanych, by utrzymać zatwierdzone przez górę status quo, podczas gdy byłyby one dużo mniejsze, gdyby przestrzegano prawa i brano pod uwagę potrzeby zwykłych ludzi.
Wspaniałość obiektów sportowych przyćmiewają nieproporcjonalne w stosunku do innych krajów koszty budowy. Nowoczesna kolej nie odkorkuje zablokowanego Soczi, bo omija 2/3 jednego z najdłuższych miast na świecie. Sportowy nastrój psują deportacje „czarnych”, czyli taniej siły roboczej (niekoniecznie zatrudnionej nielegalnie), w większości wywodzącej się z byłych republik radzieckich, o nieodpowiednim, czyli „niesłowiańskim” wyglądzie. Nieodwracalnie zdewastowana Nizina Imeretyńska, której wyjątkowość przyrodniczą doceniał jeszcze car Mikołaj I. Dzikie wysypiska śmieci i odpadów budowlanych, które przeczą idei pierwszych bezodpadowych igrzysk na świecie. Zabetonowane wybrzeże. Uszkodzone ujęcia wód leczniczych, z których słynęło Soczi na długo zanim zaczął przyjeżdżać tu na kurację sam Stalin. Igrzyska w Soczi jeszcze się nie rozpoczęły, a już przypominają krajobraz po bitwie.
Książka jest ciekawa, czyta się ją bardzo szybko. Zresztą nie jest ona zbyt obszerna. Aż się prosi, by Wacław Radziwinowicz za rok, dwa ponownie pojechał do Soczi i skonfrontował swoje obserwacje i wnioski sprzed rozpoczęcia imprezy z tym, co po niej zostanie. Choćby dlatego, że jego reportaż z Soczi jest próbą całościowego ujęcia, a nie tylko wytykaniem niedostatków. Autor zręcznie lawiruje pomiędzy współczesnością a historią regionu, odnosi się to do czasów carskich, to do radzieckich, w tym także do pierwszej olimpiady, która odbyła się w 1980 roku w Moskwie. Wyciąga z nich co bardziej ciekawe zdarzenia, doszukuje podobieństw i analogii, a nawet pewnej ciągłości w mentalności i sposobie załatwiania spraw, który utrzymał się w Rosji mimo zmian ustroju. Jako bonus uznaję wplecione w narrację świetne i bardzo trafione rosyjskie dowcipy, którą świadczą o zadomowieniu Radziwinowicza w tamtejszej rzeczywistości. Polecam!

2 komentarze :

  1. Widziałam tę książkę w wersji elektronicznej w promocji i nadludzkim wysiłkiem woli powstrzymałam się przed kupnem. Teraz pluję sobie w brodę;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam doskonale to uczucie. Ile razy ja tak miałam...

      Usuń