Wacław Radziwinowicz,
Soczi. Igrzyska Putina, wyd. AGORA SA
„Soczi. Igrzyska Putina”
warto przeczytać jak najszybciej, gdyż XXII Zimowe Igrzyska
Olimpijskie rozpoczną się już 7 lutego, a najnowsza książka
Wacława Radziwinowicza (autora zbioru reportaży „Gogol w czasach
Google'a” *) odsłania kulisy organizacji tej sportowej imprezy w
rosyjskich subtropikach u brzegów Morza Czarnego. Wacław
Radziwinowicz, jako korespondent „Gazety Wyborczej” w Rosji,
nadaje się do tego zadania jak mało kto. Świetnie zna realia
rosyjskiej polityki i jej powiązań ze światem wielkiego biznesu,
dlatego nie dziwią go przemilczenia na temat faktów niechętnie
dostrzeganych przez władze ani szykany, jakie spotykają tych, którzy
próbują je nagłośnić – bez względu na to, czy są to
przedstawiciele organizacji pozarządowych czy przeciętni obywatele.
Znajomość języka ułatwia autorowi rozmowy z jednymi i drugimi na
temat zysków i strat związanych z olimpiadą. Niektóre z nich
miały miejsce całkiem niedawno, w listopadzie, a nawet w grudniu,
co świadczy o aktualności tematów poruszanych w książce oraz o
gorącej atmosferze, w jakiej powstawały. Obraz, jaki się z nich
wyłania jest niestety niepokojący. Zaznaczam, że nie odbieram
reportaży Radziwinowicza jako antyrosyjskich i niesprawiedliwych
wobec gospodarzy igrzysk. Pewnie w ogóle by nie powstały, gdyby
nasz wschodni sąsiad nie był tak wyczulony na podtrzymywanie
oficjalnej propagandy kosztem własnych obywateli. Przeraża to, że
tak wiele środków i energii zostaje przekazanych, by utrzymać
zatwierdzone przez górę status quo, podczas gdy byłyby one dużo
mniejsze, gdyby przestrzegano prawa i brano pod uwagę potrzeby
zwykłych ludzi.
Wspaniałość obiektów
sportowych przyćmiewają nieproporcjonalne w stosunku do innych
krajów koszty budowy. Nowoczesna kolej nie odkorkuje zablokowanego
Soczi, bo omija 2/3 jednego z najdłuższych miast na świecie.
Sportowy nastrój psują deportacje „czarnych”, czyli taniej siły
roboczej (niekoniecznie zatrudnionej nielegalnie), w większości
wywodzącej się z byłych republik radzieckich, o nieodpowiednim,
czyli „niesłowiańskim” wyglądzie. Nieodwracalnie zdewastowana
Nizina Imeretyńska, której wyjątkowość przyrodniczą doceniał
jeszcze car Mikołaj I. Dzikie wysypiska śmieci i odpadów
budowlanych, które przeczą idei pierwszych bezodpadowych igrzysk na
świecie. Zabetonowane wybrzeże. Uszkodzone ujęcia wód
leczniczych, z których słynęło Soczi na długo zanim zaczął
przyjeżdżać tu na kurację sam Stalin. Igrzyska w Soczi jeszcze
się nie rozpoczęły, a już przypominają krajobraz po bitwie.
Książka jest ciekawa,
czyta się ją bardzo szybko. Zresztą nie jest ona zbyt obszerna. Aż
się prosi, by Wacław Radziwinowicz za rok, dwa ponownie pojechał
do Soczi i skonfrontował swoje obserwacje i wnioski sprzed
rozpoczęcia imprezy z tym, co po niej zostanie. Choćby dlatego, że
jego reportaż z Soczi jest próbą całościowego ujęcia, a nie
tylko wytykaniem niedostatków. Autor zręcznie lawiruje pomiędzy
współczesnością a historią regionu, odnosi się to do czasów
carskich, to do radzieckich, w tym także do pierwszej olimpiady,
która odbyła się w 1980 roku w Moskwie. Wyciąga z nich co
bardziej ciekawe zdarzenia, doszukuje podobieństw i analogii, a
nawet pewnej ciągłości w mentalności i sposobie załatwiania
spraw, który utrzymał się w Rosji mimo zmian ustroju. Jako bonus
uznaję wplecione w narrację świetne i bardzo trafione rosyjskie dowcipy,
którą świadczą o zadomowieniu Radziwinowicza w tamtejszej
rzeczywistości. Polecam!
* recenzję książki
znajdziesz tutaj http://lowiskoksiazek.blogspot.com/2013/02/wacaw-radziwinowicz-gogol-w-czasach.html
Widziałam tę książkę w wersji elektronicznej w promocji i nadludzkim wysiłkiem woli powstrzymałam się przed kupnem. Teraz pluję sobie w brodę;)
OdpowiedzUsuńZnam doskonale to uczucie. Ile razy ja tak miałam...
Usuń