Ed Macy, Pilot apacza,
tłum Bartosz Szołucha, wyd. Wydawnictwo Literackie
W dzieciństwie byłam
zapatrzoną w starszego brata dziewczynką, która usilnie chciała
robić wszystko to, co on. Zatem sklejałam modele samolotów (klejem
biurowym, więc się rozpadały), bawiłam jego żołnierzykami, a z
czasem zaczęłam podczytywać jego książki marynistyczne i
lotnicze, opowiadające najczęściej o latach 2. wojny światowej.
Coś musiało we mnie zostać z tej dziewczynki, skoro „Pilot
apacza” przykuł moją uwagę. Nie wszystkie fragmenty tej książki
podobały mi się tak samo. Na widok szczegółowych planów
brytyjskich baz wojskowych i dokładnego opisu wyposażenia apcza,
czyli śmigłowca Apche AH Mk1, wręcz głucho jęknęłam. Pewne
części relacji Eda Macy'ego okazały się dla mnie zbyt suche i
naszpikowane zbyt wieloma detalami. Wiem jednak, że to, co dla mnie
było nadmiarem, dla pasjonatów wojska, zwłaszcza współczesnego,
oraz jego manewrów na pierwszej linii frontu – będzie łakomym
kąskiem. Nie mogę nie podkreślić godnego podziwu trudu tłumacza,
który na bieżąco wyjaśnia skróty i potoczne określenia urządzeń
technicznych i różnego rodzaju sprzętu wojskowego, rozszyfrowuje
slangowe nazwy dotyczące brytyjskich żołnierzy oraz wprowadza w
tajniki brytyjskiej administracji wojskowej i wskazuje ich
odpowiedniki na gruncie polskim. Doceniam jego przypisy razem ze
słowniczkiem na końcu książki jako obszerne i wyczerpujące,
chociaż z racji niedostatecznego zainteresowania tematem nie jestem
ich wdzięcznym adresatem.
Autor „Pilota apcza”,
Ed Macy, to żołnierz z ponad dwudziestoletnim stażem, nagrodzony
przez brytyjską królową Krzyżem Wojskowym, pilot jednej z
najbardziej śmiercionośnych i nowoczesnych maszyn bojowych na
świecie – śmigłowca apacz. Książka jest jego relacją z
przebiegu drugiej służby wojskowej w Afganistanie w prowincji
Helmand objętej protektoratem Brytyjczyków. Ponieważ „Pilot..”
to przykład literatury faktu spisanej przez bezpośredniego
uczestnika wydarzeń, to właśnie oczami Eda Macy'ego możemy
podpatrzeć życie w bazie wojskowej, wziąć udział w rozpoznaniu
terenu i akcjach na wroga – ostrych i bezpardonowych, gdyż autor
nie ukrywa, że rozprawianie się z siłami talibów nie ma nic
wspólnego z misjami humanitarnymi. I tu ciekawostka psychologiczna -
„Pilot apacza” to dowód na to, że żołnierze na linii
frontowej tworzą na swój użytek własny świat wartości, prosty i
jasny, który pozwala podejmować szybkie decyzje i wierzyć w ich
słuszność, unikać wyrzutów sumienia i roztrząsania, co jest
dobre a co złe. Takie nastawienie może budzić wątpliwości
cywilów żyjących w bezpiecznych warunkach, ale jest niezbędne,
gdy stawką jest życie kolegów. I gdy pilotuje się apacza.
Gdy zapoznałam się z
osobliwościami technicznymi śmigłowca, opisywanymi przez Macy'ego
z taką lubością, zdałam sobie sprawę, że – poza przypadkiem
Dżochara Dudajewa zabitego rakietą naprowadzoną na jego telefon
satelitarny i amerykańskim samolotem w kształcie kanciastej ćmy,
nie wykrywanym przez radary - praktycznie nic nie wiem o nowoczesnej
wojnie i wynalazkach techniki, które z taką precyzją służą
zabijaniu (pozostaje mieć nadzieję, że w pokojowych dziedzinach
rozwój technologiczny odbywa się równomiernie). Kamery
termowizyjne, które mogą ze znacznej odległości rozpoznać nawet
plamę krwi, a co dopiero żywego człowieka, są sprzężone
bezpośrednio z hełmami pilotów, które służą do czegoś więcej
niż ochrona głowy przed urazami, systemy chłodzenia, które nie
dopuszczają do emitowania nadmiernej ilości ciepła i tym samym
utrudniają zniszczenie maszyny pociskiem termicznym, automatyczne
systemy samoobrony, które bez udziału człowieka identyfikują typ
rakiety wystrzelonej z ziemi i w zależności od niego same
wypuszczają paski plastiku lub płonące flary, które przeszkadzają w trafieniu w apacza – to wszystko przypomina mi dawno czytane książki
science-fiction. Ale i tak największe wrażenie zrobił na mnie
fakt, że do pilotowania apacza potrzeba wszystkich czterech kończyn
naraz oraz obu oczu, z których każde musi pracować niezależnie od
siebie!
„Pilot apacza” jest
napisany bardzo konkretnym językiem, czasem nawet zbyt bezpośrednim,
ale oczywistym z racji zawodu Eda Macy'ego. Podejrzewam, że i tak
został uładzony na potrzeby wydawnicze. Książka daje wyobrażenie
o frontowej rzeczywistości w Afganistanie niemal w każdym aspekcie
– od zamarzniętych toalet zimą, nieznośne napięcie podczas
akcji, aż po sięganie po ironię i poczucie humoru do walki z
chronicznym zmęczeniem i wypaleniem (patrz: sprawa z plakatem Rocco
czy zakłady, kto najdłużej przytrzyma rękę Tony'ego Blaira
podczas wizytacji bazy). Chociaż dla mnie wystarczyłaby jakaś
skromniejsza wersja relacji Macy'ego, jestem w stanie sobie
wyobrazić, że dla pasjonatów „Pilot apacza” może być
prawdziwym rarytasem.
Zdjęcie ze strony http://www.aircraftrecognition.co.uk/apache.html
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz