wtorek, 14 stycznia 2014

Ed Macy, Pilot apacza




Ed Macy, Pilot apacza, tłum Bartosz Szołucha, wyd. Wydawnictwo Literackie

W dzieciństwie byłam zapatrzoną w starszego brata dziewczynką, która usilnie chciała robić wszystko to, co on. Zatem sklejałam modele samolotów (klejem biurowym, więc się rozpadały), bawiłam jego żołnierzykami, a z czasem zaczęłam podczytywać jego książki marynistyczne i lotnicze, opowiadające najczęściej o latach 2. wojny światowej. Coś musiało we mnie zostać z tej dziewczynki, skoro „Pilot apacza” przykuł moją uwagę. Nie wszystkie fragmenty tej książki podobały mi się tak samo. Na widok szczegółowych planów brytyjskich baz wojskowych i dokładnego opisu wyposażenia apcza, czyli śmigłowca Apche AH Mk1, wręcz głucho jęknęłam. Pewne części relacji Eda Macy'ego okazały się dla mnie zbyt suche i naszpikowane zbyt wieloma detalami. Wiem jednak, że to, co dla mnie było nadmiarem, dla pasjonatów wojska, zwłaszcza współczesnego, oraz jego manewrów na pierwszej linii frontu – będzie łakomym kąskiem. Nie mogę nie podkreślić godnego podziwu trudu tłumacza, który na bieżąco wyjaśnia skróty i potoczne określenia urządzeń technicznych i różnego rodzaju sprzętu wojskowego, rozszyfrowuje slangowe nazwy dotyczące brytyjskich żołnierzy oraz wprowadza w tajniki brytyjskiej administracji wojskowej i wskazuje ich odpowiedniki na gruncie polskim. Doceniam jego przypisy razem ze słowniczkiem na końcu książki jako obszerne i wyczerpujące, chociaż z racji niedostatecznego zainteresowania tematem nie jestem ich wdzięcznym adresatem.
Autor „Pilota apcza”, Ed Macy, to żołnierz z ponad dwudziestoletnim stażem, nagrodzony przez brytyjską królową Krzyżem Wojskowym, pilot jednej z najbardziej śmiercionośnych i nowoczesnych maszyn bojowych na świecie – śmigłowca apacz. Książka jest jego relacją z przebiegu drugiej służby wojskowej w Afganistanie w prowincji Helmand objętej protektoratem Brytyjczyków. Ponieważ „Pilot..” to przykład literatury faktu spisanej przez bezpośredniego uczestnika wydarzeń, to właśnie oczami Eda Macy'ego możemy podpatrzeć życie w bazie wojskowej, wziąć udział w rozpoznaniu terenu i akcjach na wroga – ostrych i bezpardonowych, gdyż autor nie ukrywa, że rozprawianie się z siłami talibów nie ma nic wspólnego z misjami humanitarnymi. I tu ciekawostka psychologiczna - „Pilot apacza” to dowód na to, że żołnierze na linii frontowej tworzą na swój użytek własny świat wartości, prosty i jasny, który pozwala podejmować szybkie decyzje i wierzyć w ich słuszność, unikać wyrzutów sumienia i roztrząsania, co jest dobre a co złe. Takie nastawienie może budzić wątpliwości cywilów żyjących w bezpiecznych warunkach, ale jest niezbędne, gdy stawką jest życie kolegów. I gdy pilotuje się apacza.
Gdy zapoznałam się z osobliwościami technicznymi śmigłowca, opisywanymi przez Macy'ego z taką lubością, zdałam sobie sprawę, że – poza przypadkiem Dżochara Dudajewa zabitego rakietą naprowadzoną na jego telefon satelitarny i amerykańskim samolotem w kształcie kanciastej ćmy, nie wykrywanym przez radary - praktycznie nic nie wiem o nowoczesnej wojnie i wynalazkach techniki, które z taką precyzją służą zabijaniu (pozostaje mieć nadzieję, że w pokojowych dziedzinach rozwój technologiczny odbywa się równomiernie). Kamery termowizyjne, które mogą ze znacznej odległości rozpoznać nawet plamę krwi, a co dopiero żywego człowieka, są sprzężone bezpośrednio z hełmami pilotów, które służą do czegoś więcej niż ochrona głowy przed urazami, systemy chłodzenia, które nie dopuszczają do emitowania nadmiernej ilości ciepła i tym samym utrudniają zniszczenie maszyny pociskiem termicznym, automatyczne systemy samoobrony, które bez udziału człowieka identyfikują typ rakiety wystrzelonej z ziemi i w zależności od niego same wypuszczają paski plastiku lub płonące flary, które przeszkadzają w trafieniu w apacza – to wszystko przypomina mi dawno czytane książki science-fiction. Ale i tak największe wrażenie zrobił na mnie fakt, że do pilotowania apacza potrzeba wszystkich czterech kończyn naraz oraz obu oczu, z których każde musi pracować niezależnie od siebie!
Pilot apacza” jest napisany bardzo konkretnym językiem, czasem nawet zbyt bezpośrednim, ale oczywistym z racji zawodu Eda Macy'ego. Podejrzewam, że i tak został uładzony na potrzeby wydawnicze. Książka daje wyobrażenie o frontowej rzeczywistości w Afganistanie niemal w każdym aspekcie – od zamarzniętych toalet zimą, nieznośne napięcie podczas akcji, aż po sięganie po ironię i poczucie humoru do walki z chronicznym zmęczeniem i wypaleniem (patrz: sprawa z plakatem Rocco czy zakłady, kto najdłużej przytrzyma rękę Tony'ego Blaira podczas wizytacji bazy). Chociaż dla mnie wystarczyłaby jakaś skromniejsza wersja relacji Macy'ego, jestem w stanie sobie wyobrazić, że dla pasjonatów „Pilot apacza” może być prawdziwym rarytasem.


Zdjęcie ze strony http://www.aircraftrecognition.co.uk/apache.html


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz