czwartek, 6 września 2012
Bałkańskie pogorzelisko
Téa Obreht, Żona tygrysa, tłum. Bogna Piotrowska i Małgorzata Rejmer, wyd. Drzewo Babel
Książka-niespodzianka! Z okładki spogląda niewinna, anielska twarz młodziutkiej Téi Obreht (najmłodszej laureatki Orange Prize, najbardziej prestiżowej brytyjskiej nagrody literackiej!), która przeczy bagażowi doświadczeń kryjących się wewnątrz „Żony tygrysa”. W środku lśniące kartki, których biel przesłania baśniowość fabuły doprawiona gorzką dawką realizmu. Przyjemny, fizyczny ciężar książki szybko zostaje zapomniany, gdy zanurzamy się w tej powieści o Bałkanach, wojnie, śmierci i coraz głębszych ranach między ludźmi, których połączyła wspólna historia i ziemia. O tym, jak skomplikowane były ich losy, świadczy choćby krótka opowiastka o pewnej strzelbie, jej przechodzeniu z rąk do rąk i okolicznościach, w jakich była używana.
Takich powiastek, a także dłuższych historii jest w „Żonie tygrysa” znacznie więcej. Niektóre sięgają kilkadziesiąt, inne zaledwie kilka lat wstecz lub dzieją się współcześnie. Jedne są zapisem doświadczeń przeżytych przez bohaterów, inne wspomnieniami na granicy mitu, gdzie nie ważne jest, co się zdarzyło naprawdę, tylko jak zostało zapamiętane. W jedne jako prawdopodobne, wierzymy bez zastrzeżeń, drugie sprawiają wrażenie, jakby tylko ślizgały się po powierzchni rzeczywistości. Téi Obreht udało się wiarygodnie scalić te tak odmienne od siebie wątki, ponieważ jest rasową opowiadaczką. Tym, co je spaja są dwie najważniejsze postacie tej powieści – studentka medycyny Natalia i jej dziadek, który jako dziecko opuścił maleńką wioskę w górach i został szanowanym lekarzem. Na losach obojga zaważyła wojna domowa, ale to nie od niej wszystko się zaczęło.
Są książki, w których okrucieństwa wojenne są pokazane może bardziej dosadnie. I które potrafią skuteczniej rozliczać winnych. Obreht bardziej skupia się na długofalowych skutkach wrogości: na pozbawianiu innych godności oraz prawa do pamięci, a nawet do naturalnej śmierci ze starości, na niedostatkach codziennego życia, na bezsilności. Pojawia się także kwestia zadośćuczynienia, jakim miał przyjacielski gest darmowego szczepienia sierot, które straciły rodziców „przez naszych żołnierzy”. Albo które miało się spełnić po odszukaniu kości krewnego, pochowanego podczas wojennych lat w pośpiechu i byle jak w pierwszym lepszym miejscu po drodze. Pewne jest tylko to, że strata i cierpienie nie znają granic. Zresztą przez całą powieść autorka unika słów wskazujących na przynależność narodową czy etniczną. Nic u niej nie jest serbskie, chorwackie czy bośniackie, gdyż słowa te zbyt często piętnowały i skazywały na unicestwienie. Wyrokiem stawał się sposób wymawiania słów, inny akcent, nie takie imię lub nieodpowiednie nazwisko. Czasem jeszcze ślad na czole pobożnego muzułmanina. Albo sam fakt urodzenia się w danej rodzinie, jak to było w przypadku tytułowej żony tygrysa.
„Żona tygrysa” nie jest receptą na podziały czy naiwnym przepisem na zmianę świata. Prędzej szukaniem otuchy, pożegnaniem ze zmarłymi i próbą ulżenia żywym, którzy nie byli w stanie uchronić przed najgorszym tych, których kochali. To bogata, wielopłaszczyznowa powieść, miejscami nierzeczywista, ale zawsze bezkompromisowo wracająca do realizmu. Budzi wiele emocji i przemyśleń, także już po skończeniu lektury. Trudno wtłoczyć ją w jakieś ramy, doczepić jednoznaczne etykietki. Recenzując „Żonę tygrysa”, miałam wrażenie, że cokolwiek spróbuję o niej napisać, będzie tylko namiastką. Dlatego w podsumowaniu ograniczę się do słowa – wspaniała!
Za książkę dziękuję wydawnictwu Drzewo Babel.
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz