J.K. Johansson, Miasteczko
Palokaski 1. Laura, tłum. Anna Buncler, wyd. Wydawnictwo Literackie
Jest coś kuszącego w
porównaniu „Miasteczka Palokaski” z atmosferą serialu
„Miasteczko Twin Peaks”. Tak naprawdę poza podobnie brzmiącym
tytułem, zaginioną dziewczyną o tym samym imieniu co Laura Palmer,
w „Miasteczku Palokaski” nie znajdziemy kojarzonej z serialem
aury niesamowitości, przekraczania granic między światem
rzeczywistym a majakami i zwidami rodzącymi się w zakamarkach
umysłów zdezorientowanych bohaterów. Akcja „Laury” rozgrywa
się konkretnie tu i teraz, we współczesnym fińskim miasteczku.
Jej główną bohaterką jest Miia, specjalistka policyjna od
internetu i mediów społecznościowych, która w swojej dawnej
szkole obejmuje posadę pedagoga szkolnego. Pojawienie się Mii w
nowym miejscu pracy zbiega się ze zniknięciem jednej z uczennic,
Laury Anderson. To już drugie z kolei zaginięcie w Palokaski –
przed laty w ten sposób Miia straciła siostrę.
Przyznaję, że powieść
zaczyna się całkiem interesująco. Pokazywanie kolejnych jej etapów
także z punktu widzenia innych osób wprowadza sporo zamieszania
(dobrego dla lubiącego intrygę czytelnika) i rodzi wiele znaków
zapytania. Do jej plusów mogę zaliczyć również zgrabne
zakończenie, które, chociaż dostarcza nam najważniejszych
odpowiedzi dotyczących losów Laury, wiele kwestii pozostawia też
otwartych i pobudza ciekawość, co do dalszego ciągu. A to
pozostaje nie bez znaczenia, biorąc pod uwagę, że „Laura” jest
tomem otwierającym serię o miasteczku Palokaski.
Niestety na tym pozytywy
się kończą. Powieść sprawia wrażenie powierzchownej nawet jak
na standardy powieści kryminalnej, która należąc do literatury
popularnej, nie zawsze musi mieć ambicje ocierania się o głębię.
Postać Mii nie budzi zwyczajowej sympatii, którą obdarza się
postacie fikcyjne, nie sprawia wrażenia żywej istoty ludzkiej, jest
ledwie szkicem. Jak na pierwszoplanową postać wypada słabo.
„Miasteczko Palokaski” należy do tego typu powieści, których
autorzy nie zadają sobie trudu uwiarygodnienia opisywanych osób.
Oczekują byśmy za pewnik przyjęli to, co nam podają na ich temat.
Osobiście wolę staranne przygotowanie, nawet w przypadku
najbanalniejszej historii, niż samodzielne klecenie czyjegoś obrazu
z rzucanych wyrywkowo zdań. A tak właśnie się dzieje w przypadku
powieści J.K. Johanssona, za którym to nazwiskiem kryje się grupa
fińskich scenarzystów filmowych. Ich anonimowość na pewne sprzyja
reklamie i dodaje lekturze pewnego smaku. Jednak rezultatem tej współpracy jest
przede wszystkim płytkość i nazbyt wyraźne szwy w prowadzeniu narracji, widoczne
też w nieuzasadnionych przeskokach od osoby do osoby i
niedostatecznej uwadze poświęconej ich konstrukcji. Natomiast
potrafię sobie wyobrazić tę opowieść w formie filmowej, która
wymaga zupełnie innych umiejętności i wyczucia niż napisanie
książki, a którymi akurat J.K. Johansson (i spółka) dysponuje.
Mam też małą uwagę co
do problemów typowych dla naszych czasów, które porusza treść
„Laury” - bezpłodność i pragnienie posiadania dziecka ponad
wszelką cenę, techniki marketingowe zabijające powoli przyjaźń,
podejrzane piramidy finansowe, brak czasu (i chęci) na wychowywanie własnych dzieci, cienka granica pomiędzy pragnieniem pomagania
młodzieży a spoufalaniem się, które może przynieść odwrotne
skutki, wpływ pornografii na wyobrażenia i rozrywki młodych ludzi,
uzależnienie od bycia w sieci, życie z zasiłków społecznych,
szczucie w internecie itp. Nie wiem nawet, czy wymieniłam
wszystkie, które pojawiają się na ok. 250 stronach tej książki,
ale przyznacie, że jest ich dużo. Zbyt dużo. Zespół pod szyldem
J.K. Johansson w moim odczuciu przedobrzył.
„Miasteczko Palokaski 1.
Laura” to historia z dużym potencjałem, którą
najprawdopodobniej zabił tłok przy klawiaturze. Jak na tyle osób,
które przyczyniły się do jej powstania, i jak na świetny pomysł
na intrygę, książka razi brakiem dopracowania i płytkością.
Wielka szkoda.
To kolejna recenzja książki, która mnie do niej nie zachęca. Raczej nie podejmę próby z czytaniem.
OdpowiedzUsuńO, jaka szkoda, że jesteś rozczarowana, bo liczyłam, że to niezła książka. Miałam ochotę ją przeczytać, bo kojarzyła mi się z "Milczeniem" J.C. Wagnera i odrobinę z serialem "Forbrydelsen". Co ciekawe nie skojarzyłam jej z "Miasteczkiem Twin Peaks" jak chcieliby marketingowcy :)
OdpowiedzUsuńBardzo często zdarza się, że ciekawy i oryginalny pomysł na książkę zostaje niedopracowany i zabija to, co mogłoby przyczynić się do sukcesu powieści. Szkoda, że i tym razem tak było.
OdpowiedzUsuńNiestety, gdy za pisanie powieści biorą się scenarzyści i reżyserzy, efekt wychodzi marny. przynajmniej tak jest w tym wypadku i "Ambassady"
OdpowiedzUsuń