wtorek, 26 sierpnia 2014

Glenn Greenwald, Snowden. Nigdzie się nie ukryjesz

Glenn Greenwald, Snowden. Nigdzie się nie ukryjesz, wyd. AGORA SA

Złożyło się, że „Snowdena” czytałam niemal w tym samym czasie co „Tajny raport Millingtona”, powieść szpiegowską, której bohaterzy, amerykańscy agenci, zapobiegają terrorystycznemu atakowi na Nowy Jork. Korzystają przy tym z inwigilacji elektronicznej i podsłuchów, a w tle ich działań słychać wyraźne utyskiwania na rządowe (i krótkowzroczne) ograniczenia ich kompetencji i budżetu, na biurokrację, która uniemożliwia szybkie akcje i w trochę mniejszym stopniu – na przedstawicieli mediów. Książkę tę napisał pod pseudonimem wieloletni współpracownik CIA, co nadaje jej rys autentyczności. Przyznaję – jej treść potrafi przekonać czytelników do zasadności zdecydowanych posunięć służb specjalnych. W tym fikcyjnym przypadku - słusznych. Ale czy w świecie rzeczywistym, tak jak w tej powieści, wszystkie one służą naszemu bezpieczeństwu? Czy zawsze możemy mieć taką niczym niezachwianą pewność?

Snowden. Nigdzie się nie ukryjesz” to druga strona medalu – doskonale udokumentowana i nie będąca fikcją. Pokazująca niebezpieczeństwa i skalę związane z niczym nieograniczonym gromadzeniem wszelkich danych na temat kontaktów ludzi na całym świecie. Tak, nas, Polaków, również, dzięki współpracy z amerykańskiego wywiadu i rodzimych służb. Nie ma żadnego znaczenia to, że nie wszyscy są przecież terrorystami, a nawet, tak jak wiele państw, należą do sojuszników USA. Książka Greenwalda podważa oficjalne uzasadnienie masowej inwigilacji, którym posługuje się rząd Stanów Zjednoczonych. Wytyka niejawność, kłamstwa, wadliwe akty prawne i nadużycia. Dziennikarz „Guardiana” nie zrobiłby tego bez materiałów wykradzionych i dostarczonych przez Edwarda Snowdena, jednego z wielu szeregowych pracowników CIA. Bez Snowdena nie zdawalibyśmy sobie nawet sprawy jak poważny jest to problem.

Książka Glenna Greenwalda zaczyna się niemal sensacyjnie od opisu pierwszych prób nawiązania kontaktu Snowdena z dziennikarzem, ich spotkania w Hongkongu, rozmów, które przekonały Greenwalda co do autentyczności informacji, jak i szczerości motywów tego whistleblowera (w polskim wydaniu używane jest określenie „sygnalista”). Snowden w zamian naraził się na utratę jakichkolwiek perspektyw. Nie mówiąc już o dobrym imieniu (w polskim internecie doczekał się przydomka „Putinowskiego pachołka” po tym, jak, o ironio!, schronienia udzieliła mu Rosja) i widmie dożywotniego więzienia. Greenwald wprost pisze o swoich dylematach, o niepewności co do możliwości opublikowania tak obciążającego amerykański rząd materiału, nerwowych rozmowach z wydawcą, przesuwanych terminach druku. Ostro przy tym wypowiada się na temat części świata mediów– zbyt zachowawczego, bojącego się bardziej prawnych konsekwencji i utraty dobrych układów z politykami niż tego, że jest łamane prawo.

Kolejna część książki to wiedza czerpana wprost z dokumentów udostępnionych przez Snowdena. Podoba mi się sposób przekazywania jej przez Greenwalda, który po kolei objaśnia wszystkie pojęcia, nie zakłada, że je zapamiętamy po pierwszym odczytaniu. Dziennikarz stara się, by jego tekst był jak najbardziej przejrzysty i zrozumiały na każdym etapie, nawet jeśli oznacza to powtarzanie tych samych definicji. Wbrew pozorom ułatwia to rozeznanie w tematyce, która bądź co bądź jest dla przeciętnego człowieka obca i trudna do wyobrażenia. Przykładem mogą być choćby tzw. metadane, czyli nie konkretne treści rozmów telefonicznych czy maili, ale informacje o pobycie w danym miejscu, o częstotliwości wysyłanych maili, o wykonywanych połączeniach, długości ich trwania oraz ich adresatach. Pozyskiwane w ten sposób materiały dają ogromne możliwości gromadzącym je instytucjom i to w sposób dotąd niespotykany. Elektroniczne gadżety, bezprzewodowy internet i sieci komórkowe pozwalają na śledzenie praktycznie każdego, a nie jak jeszcze niedawno – ludzi wpływowych, z rządowych kręgów i to w dodatku w bardzo ograniczonym zakresie ze względu na ograniczony rozwój technologii.

Bez względu na to, czy przejmujemy się tym, że ktoś zna każdy nasz krok czy nie, czy uważamy Snowdena za zdrajcę, a może bohatera, warto byśmy dowiedzieli się, dlaczego zaryzykował utratę reputacji, dobrej pracy oraz kontaktu z rodziną i dziewczyną najprawdopodobniej do końca swojego życia. Nawet jeśli media zdominowały tak łatwo i tak szybko inne tematy.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz