Glenn Greenwald, Snowden.
Nigdzie się nie ukryjesz, wyd. AGORA SA
Złożyło się, że
„Snowdena” czytałam niemal w tym samym czasie co „Tajny raport
Millingtona”, powieść szpiegowską, której bohaterzy,
amerykańscy agenci, zapobiegają terrorystycznemu atakowi na Nowy
Jork. Korzystają przy tym z inwigilacji elektronicznej i podsłuchów,
a w tle ich działań słychać wyraźne utyskiwania na rządowe (i
krótkowzroczne) ograniczenia ich kompetencji i budżetu, na
biurokrację, która uniemożliwia szybkie akcje i w trochę
mniejszym stopniu – na przedstawicieli mediów. Książkę tę
napisał pod pseudonimem wieloletni współpracownik CIA, co nadaje
jej rys autentyczności. Przyznaję – jej treść potrafi przekonać
czytelników do zasadności zdecydowanych posunięć służb
specjalnych. W tym fikcyjnym przypadku - słusznych. Ale czy w
świecie rzeczywistym, tak jak w tej powieści, wszystkie one służą
naszemu bezpieczeństwu? Czy zawsze możemy mieć taką niczym
niezachwianą pewność?
„Snowden. Nigdzie się
nie ukryjesz” to druga strona medalu – doskonale udokumentowana i
nie będąca fikcją. Pokazująca niebezpieczeństwa i skalę
związane z niczym nieograniczonym gromadzeniem wszelkich danych na
temat kontaktów ludzi na całym świecie. Tak, nas, Polaków,
również, dzięki współpracy z amerykańskiego wywiadu i rodzimych
służb. Nie ma żadnego znaczenia to, że nie wszyscy są przecież
terrorystami, a nawet, tak jak wiele państw, należą do
sojuszników USA. Książka Greenwalda podważa oficjalne uzasadnienie
masowej inwigilacji, którym posługuje się rząd Stanów
Zjednoczonych. Wytyka niejawność, kłamstwa, wadliwe akty prawne i nadużycia. Dziennikarz „Guardiana” nie zrobiłby tego bez
materiałów wykradzionych i dostarczonych przez Edwarda Snowdena,
jednego z wielu szeregowych pracowników CIA. Bez Snowdena nie
zdawalibyśmy sobie nawet sprawy jak poważny jest to problem.
Książka Glenna
Greenwalda zaczyna się niemal sensacyjnie od opisu pierwszych prób
nawiązania kontaktu Snowdena z dziennikarzem, ich spotkania w
Hongkongu, rozmów, które przekonały Greenwalda co do
autentyczności informacji, jak i szczerości motywów tego
whistleblowera (w polskim wydaniu używane jest określenie
„sygnalista”). Snowden w zamian naraził się na utratę
jakichkolwiek perspektyw. Nie mówiąc już o dobrym imieniu (w
polskim internecie doczekał się przydomka „Putinowskiego
pachołka” po tym, jak, o ironio!, schronienia udzieliła mu Rosja)
i widmie dożywotniego więzienia. Greenwald wprost pisze o swoich
dylematach, o niepewności co do możliwości opublikowania tak
obciążającego amerykański rząd materiału, nerwowych rozmowach z
wydawcą, przesuwanych terminach druku. Ostro przy tym wypowiada się
na temat części świata mediów– zbyt zachowawczego, bojącego
się bardziej prawnych konsekwencji i utraty dobrych układów z
politykami niż tego, że jest łamane prawo.
Kolejna część książki
to wiedza czerpana wprost z dokumentów udostępnionych przez
Snowdena. Podoba mi się sposób przekazywania jej przez Greenwalda,
który po kolei objaśnia wszystkie pojęcia, nie zakłada, że je
zapamiętamy po pierwszym odczytaniu. Dziennikarz stara się, by jego
tekst był jak najbardziej przejrzysty i zrozumiały na każdym
etapie, nawet jeśli oznacza to powtarzanie tych samych definicji.
Wbrew pozorom ułatwia to rozeznanie w tematyce, która bądź co
bądź jest dla przeciętnego człowieka obca i trudna do
wyobrażenia. Przykładem mogą być choćby tzw. metadane, czyli nie
konkretne treści rozmów telefonicznych czy maili, ale informacje o
pobycie w danym miejscu, o częstotliwości wysyłanych maili, o
wykonywanych połączeniach, długości ich trwania oraz ich
adresatach. Pozyskiwane w ten sposób materiały dają ogromne
możliwości gromadzącym je instytucjom i to w sposób dotąd
niespotykany. Elektroniczne gadżety, bezprzewodowy internet i sieci
komórkowe pozwalają na śledzenie praktycznie każdego, a nie jak
jeszcze niedawno – ludzi wpływowych, z rządowych kręgów i to w
dodatku w bardzo ograniczonym zakresie ze względu na ograniczony
rozwój technologii.
Bez względu na to, czy
przejmujemy się tym, że ktoś zna każdy nasz krok czy nie, czy uważamy
Snowdena za zdrajcę, a może bohatera, warto byśmy dowiedzieli się,
dlaczego zaryzykował utratę reputacji, dobrej pracy oraz kontaktu z
rodziną i dziewczyną najprawdopodobniej do końca swojego życia.
Nawet jeśli media zdominowały tak łatwo i tak szybko inne tematy.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz