wtorek, 9 września 2014

John Green, Papierowe miasta




John Green, Papierowe miasta, tłum. Renata Biniek, wyd. Bukowy Las

Pamiętam z lat nastoletnich te opowieści o niesamowitych wyczynach i śmiesznych zdarzeniach, które przytrafiały się rówieśnikom, prowokowane przez nich lub przypadkowe. Sama mogłabym dorzucić do tej listy wycieczkę letnią nocą z moją bardzo dobrą koleżanką na cmentarz. Ona, w sukni ślubnej swojej matki, z kruczoczarnymi, lśniącymi włosami została wzięta za ducha. Uciekłyśmy stamtąd ze śmiechem. Dlatego pierwsze rozdziały „Papierowych lat” nie zrobiły na mnie wrażenia, choć mściwość Margo Roth Spiegelman podszyta była wyrafinowaniem i pomysłowością, której mogłabym tylko pozazdrościć, mając naście lat. Początek „Papierowych miast” może nie być atrakcyjny dla kogoś, kto jest niemal dwa razy starszy od jego młodocianych bohaterów. I kto zaczął przygodę z Johnem Greenem od „Gwiazd naszych wina”, które elektryzują od pierwszej strony. Bo „Papierowe miasta” zaczynają się właśnie rajdem po uśpionym mieście Orlando na Florydzie i robieniem rzeczy, które przechodzą do szkolnych legend.

A jednak, jak okaże się później, jest to scena bardzo znacząca i wpływająca na przebieg dalszych wydarzeń. To wtedy Quentin ma pierwszy od wielu lat bliski kontakt z Margo, przyjaciółką lat dziecinnych, która w szkole średniej otacza się swoim towarzystwem i prowadzi całkiem inne życie niż dzieciaki gromadzące się pod salą orkiestry szkolnej. To paczka Quentina, z której najbliżsi są mu wyrażający się z fanfaronadą na temat swojej męskości Ben oraz cichy, spokojny Radar, intelektualista i po trosze informatyczny geniusz, redaktor internetowej encyklopedii o nazwie Omniklopedia. Margo zaś robi rzeczy szalone, niezwykłe, o których opowiada się na szkolnych korytarzach. Pewną nocą zaprosiła do robienia nich Quentina. A potem, na dwa tygodnie przed ukończeniem szkoły i rozdaniem dyplomów... zniknęła! Nie po raz pierwszy. Ale tym razem zostawiła Quentinowi wskazówki, w tym egzemplarz „Źdźbeł trawy” Walta Whitmana z podkreśleniami.

Dopiero teraz dane było mi odczuć, jak wielki ładunek emocjonalny kryje się w tym tekście. Poszukiwania Margo wiodą co prawda do miejsc istniejących na mapie (przynajmniej teoretycznie, ale to już dodatkowa niespodzianka dla czytelników). Ale przede wszystkim są zastanawianiem się, kim tak naprawdę ona jest. Quentin zaczyna widzieć rozdźwięk między swoimi wyobrażeniami o dziewczynie, jej kreacją na potrzeby szkolnej popularności a prawdziwą Margo, wolną duchem i mającą swój niedostępny, intymny świat tylko dla siebie. Te przemyślenia przenoszą „Papierowe miasta” w inny, głębszy wymiar niż miałaby je powieść stricte przygodowa. Przy tym książka ta ani na chwilę nie jest nudna, ani oderwana od zwykłego życia. Jednocześnie opowiada o przygotowaniach do balu na koniec roku szkolnego, młodzieńczych wygłupach i przechwałkach, imprezach, potrzebie bliskości i lojalności. Podoba mi się też, że autor pozwala Quentinowi i jego przyjaciołom na różne sposoby rozgryzać problem pobytu Margo – od wymyślnych, po bardzo proste – a wtedy akcja doznaje przyśpieszenia w w niespodziewanym kierunku. Że używają oni przy tym lekko ironicznego, inteligentnego języka, nie są płascy ani jednowymiarowi.

Na takie książki, jak „Papierowe miasta” zawsze będzie istniało zapotrzebowanie. Zawsze przyciągną one do siebie wrażliwców wszelkiej maści i otworzą przed nimi nowe horyzonty. Nie miałam szczęścia natrafić na nią jako nastolatka, za to – razem z „Buszującym w zbożu” Salingera – wiem, komu ja podsunę za kilka lat :)

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz