niedziela, 7 września 2014

Jacqueline Wilson, Czworo dzieci i „coś”



Jacqueline Wilson, Czworo dzieci i „coś”, tłum. Joanna Schoen, wyd. Znak Emotikon

Jakie czasy, takie książki dla dzieci. Epoka edwardiańska należy do Edith Nesbit, autorki m.in. książki „Pięcioro dzieci i „coś”. W dzieciństwie była to jedna z ulubionych powieści Jacqueline Wilson (moja też), która napisała współczesny ciąg dalszy historii o tajemniczym stworku Piaskoludku, spełniającym życzenia dzieci. Tak jak w pierwowzorze, dzieci 21. wieku muszą nauczyć się i podejmowania przemyślanych decyzji, jak i współpracy w sytuacjach, gdy coś pójdzie nie tak. Na przykład, gdy bajecznie bogate i sławne zostają zawiezione do centrum Londynu limuzyną, która znika po zachodzie słońca (to pora, gdy piaskoludkowe czary przestają działać) i trzeba wrócić do domu metrem, unikając zainteresowania nie zawsze życzliwych dorosłych.

Współczesne czasy to także inny obraz rodziny niż u Nesbit. Przyznaję, że były to fragmenty dla mnie przygnębiające, chociaż wiem, że ludziom różnie się układa, a tzw. patchworkowe rodziny i tak są lepszym rozwiązaniem niż ignorowanie istnienia dzieci z poprzedniego związku. Zresztą gdy bohaterowie Wilson przenoszą się w przeszłość i spotykają dzieci z książki Nesbit, okazuje się, że ojciec tych ostatnich prawie zawsze jest poza domem, bo jeździ w interesach, a mamę zastępują niańki, służące i kucharki. Podróż w czasie to zresztą jeden z najciekawszych rozdziałów tej książki, bo w przystępny sposób pokazuje młodym czytelnikom, jak bardzo zmienił się świat w przeciągu zaledwie stu lat. I że nie wszystko w dawnych czasach było lepsze, chociaż dzieci z pewnością były uprzejmiejsze i bardziej honorowe w zachowaniu. Zwłaszcza w porównaniu z Psujką, która w „Czworgu dzieci...” odgrywa rolę czarnej owcy. Jeśli jednak przyjrzeć się jej dokładniej, widać, że pod maską rozwydrzenia ukrywa tęsknotę za tatą, który wyjechał z nową żoną w podróż poślubną i że mocno odczuwa brak akceptacji ze strony Alicji, która jest jej rodzoną mamą.

Róża i Robert są inni, spokojniejsi, subtelniejsi, co w przypadku Roberta nie jest takie do końca dobre, bo w oczach swojego taty nie jest dość męski. Trzeba przyznać, że dorośli opiekujący się czwórką dzieci (w tym własnym, najmłodszą i ukochaną przez wszystkich Magdalenką) nie zawsze stają na wysokości zadania, choć bywa, że bardzo się starają. Pomysł autorki, żeby zabierali na pikniki do lasu butelkę wina, po której mocno śpią, uważam za wątpliwy, ale może takie są brytyjskie zwyczaje. Pewną niekonsekwencją Wilson jest też to, że podczas gdy działanie wszystkich innych czarów Piaskoludka jest ograniczone w czasie, to życzenie, by rodzice nie widzieli skutków magii, jest aktualne aż do ostatniej strony. Do zastrzeżeń dorzucę też brak przypisów tłumaczących, co to jest O2 Arena, Sky Sport czy kim jest Marvel O'Kaye, zdaje się fikcyjna postać autora książek dla dzieci.

Jak napisałam na początku, jakie czasy, takie książki dla dzieci. „Czworo dzieci i „coś” podobały się mojemu dziecku, mnie – trochę mniej. Przygody Róży, Roberta, Psujki i Magdalenki nie są gorsze ani mniej ekscytujące niż młodych bohaterów z powieści Nesbit. Tyle że tamtych dzieci nie nurtowały tak silne i budzące smutek emocje, których źródłem byli rodzice, jak to jest u starszej trójki w książce Wilson. Gdyby nie ostatni rozdział, w którym okazuje się, że niezwykłe wydarzenia pozwoliły przyrodniemu rodzeństwu poznać się lepiej i polubić, że magia tak naprawdę nie jest potrzebna do szczęścia, gdy rodzice, także ci przybrani, nas akceptują i kochają, a wspólnie spędzony zwyczajny dzień z rodziną jest czymś najwspanialszym na świecie, nie poleciłabym tej książki nikomu.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz