piątek, 25 marca 2016

Elisabeth Åsbrink, W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa



Elisabeth Åsbrink, W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa, tłum. Irena Kowadło-Przedmojska, wyd. Czarne

Jurorzy Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki nie mają łatwego zadania. Co roku mierzą się z świetnymi tekstami, z historiami, które nie mogą nie poruszać, z wiedzą na temat człowieczeństwa w całej jego różnorodności. Co do mnie, to ledwie udaje mi się uszczknąć ułamek nominowanych książek. I to zazwyczaj z opóźnieniem. Tym bardziej nie wiem, jak mogłabym wybierać spośród tak wielu wyśmienitych typów. W roku 2014 zwyciężyła Elisabeth Åsbrink, chociaż ja obstawiałam „Zawsze piękne” Katherine Boo, opowieść o mieszkańcach bombajskich slumsów, którą akurat przeczytałam. Zachęcona opinią Ekrudy (której wybory czytelnicze oraz pięknie napisane recenzje polecam) sięgnęłam po „W Lesie Wiedeńskim szumią drzewa” i …

książka Åsbrink jest inna od tej, którą napisała Boo. Nie lepsza, nie gorsza, po prostu inna. Różni się od tamtej tematyką, ujęciem problemu, warsztatem. Poruszyła też we mnie zupełnie inne struny. Książka Åsbrink podejmuje się często eksploatowanego, choć mającego swoją wagę tematu drugiej wojny światowej i zagłady europejskich Żydów, wyciągając na światło dzienne fakty znane ledwie nielicznym. Ale nie one są najważniejsze. Tak samo postrzegam informacje o nazistowskich ciągotach Ingvara Kamprada, właściciela Ikei, w latach młodości. Dla mnie książka Åsbrink tak naprawdę jest opowieścią o pewnej zwyczajnej rodzinie, w której wojna dokonała rozłamu, oddzieliła dorastające dziecko od rodziców i krewnych, odebrała mu możliwości rozwoju i właściwe miejsce w życiu.

Dzieckiem tym był Otto Ullman, jedno z ponad setki żydowskich dzieci, które na czas wywieziono do Szwecji. Otto przeżył. Nie głodował, uczył się konkretnego fachu na szwedzkiej wsi. Z czasem znalazł też przyjaciół, w tym Ingvara Kamprada, któremu – choć popierał Hitlera – nie przeszkadzało pochodzenie Ottona. Los wiedeńczyka pod wieloma względami był po stokroć lepszy niż wielu jego europejskich rówieśników i ich rodzin. Taki, jaki wymarzyła dla niego matka, obserwując z ojcem coraz to większe obostrzenia dotykające austriackich Żydów włącznie z realną groźbą śmierci. A jednak nie mogę pozbyć się wrażenia, że w Ottonie pozostała po tym okresie jakaś pustka, emocjonalne pęknięcie, którego nie był w stanie wyleczyć czas.

Być może dlatego, że w książce Åsbrink brak jego głosu, spojrzenia wstecz i oceny wydarzeń z jego punktu widzenia. Dzieje Ottona poznajemy za pośrednictwem autorki i... listów. Rodzice Ottona pisali do syna często, starając się dodać mu otuchy, wzmocnić, zapewnić o miłości. Chcieli pomóc swojemu chłopcu, mieszkańcowi dużego miasta, w zaaklimatyzowaniu się w nowych, obcych warunkach. Mimo odległości robili, co mogli, by nadal uczestniczyć w jego życiu. Przy tym celowo unikali przykrych, z czasem coraz bardziej drastycznych szczegółów codziennej egzystencji w hitlerowskim Wiedniu, do których po latach dotarła szwedzka pisarka. Ich starania budzą mój podziw i jednocześnie smutek. Czuję ich ulgę z powodu wyjazdu Ottona pomieszaną z niepokojem o niego. I rozpaczą, że być może nigdy się więcej nie zobaczą. Między wierszami odczytuję ich tęsknotę za obecnością syna.

Mocną stroną prozy Åsbrink jest to, że autorka nie porównuje historii Ullmanów z innymi rodzinami, nie licytuje, która była tragiczniejsza w skutkach. Bierze pod lupę konkretne osoby, pozostawiając wrażliwości czytelników ocenę tego, co je spotkało. W moim przypadku zadziałało to tak, że chociaż od przeczytania przeze mnie „W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa” minął już ponad rok, wciąż myślę o nastoletnim Ottonie, jego matce i ojcu. Nie potrafię być obojętna wobec ich historii. Zawsze będzie mi ona towarzyszyć.

czwartek, 17 marca 2016

Małgorzata Saramonowicz, Xięgi Nefasa. Trygław, władca losu



Małgorzata Saramonowicz, Xięgi Nefasa. Trygław, władca losu, wyd. Znak

W najnowszej powieści Saramonowicz odżywa konflikt dwóch braci z rodu Piastów o pierwszeństwo i przywództwo. Rywalizacja między starszym, ale pochodzącym z nieprawego łoża Zbigniewem a młodszym Bolesławem, którego znamy jako Krzywoustego. „Xięgi Nefasa” to udany przykład wykorzystania rodzimych dziejów w literaturze popularnej dzięki przemyślanej strategii autorki.

Xięgi Nefasa” budzą uczucie grozy, przerażają, niekiedy wręcz wywołują odrazę. W tej powieści duże znaczenie ma wiedza tajemna, magia, dawne rytuały, ale to nie one są źródłem okropności wywołujących tak mocny efekt. Wręcz przeciwnie. Małgorzata Saramonowicz wykorzystuje nadprzyrodzone elementy lekką ręką, nie tłumaczy ich przyczyny ani pochodzenia. Nie kreuje też czarodziejskich istot. Zamiast tego luźno podchodzi do historycznych faktów, a za punkt wyjścia stawia współzawodnictwo synów Władysława Hermana w sprawach alkowy i potrzeby spłodzenia męskiego potomka.

Średniowieczna Polska według autorki to ogromne dzikie puszcze, nieliczne gospody, tępione mieczem, ale wciąż prężnie trzymające się pogaństwo. Poznajemy ją za pośrednictwem Nefasa, wiernego sługi Bolesława, człowieka wykształconego o niejasnym pochodzeniu, cudzoziemca, którego łatwo skojarzyć z Gallem Anonimem, autorem pierwszej polskiej kroniki. Nefas spogląda wstecz na dramatyczne wydarzenia związane z narodzinami trójki dzieci, którymi poprzysiągł się opiekować, a z których jedno zostało przeznaczone do objęcia tronu. Nefas powoli zapisuje strony kroniki i jednocześnie raczy nas prawdziwą wersją wydarzeń. To właśnie ona jest pełna okropieństw i okrucieństwa odbiegających od oficjalnego przekazu.

Fantasy Małgorzaty Saramonowicz jest z gruntu nierozrywkowa i nie nazwałbym jej ani lekką, ani przyjemną. Napisana dość prostym stylem, z bohaterami zaznaczonymi grubą kreską całkiem nieoczekiwanie kieruje myśli w stronę ludzkiej natury i tego, co ludzie są w stanie uczynić z żądzy władzy, dumy i ambicji. To tylko momenty, ale takie, że trudno je wyrzucić z pamięci. Aż mnie korci, by dowiedzieć się, czy są one owocem wyobraźni pisarki czy znalazła je w przekazach historycznych? Te sceny i związana z nimi niepewność, co do ich prawdziwości, dodają lekturze smaczku. Bez nich byłaby to mało udana i nudna powieść. Podoba mi się, że Małgorzata Saramonowicz wybrała nieszablonowy - jak na powieść zaliczaną do fantastyki - sposób, by wstrząsnąć czytelnikami. Jest bardziej wiarygodny i zwracający uwagę niż opisy starodawnych obrzędów, których znaczenia nie znamy i których nie jesteśmy w stanie odtworzyć, choć kilka okruchów słowiańskich wierzeń zaadaptowało chrześcijaństwo.

W świetle tego być może nie ma większego znaczenia to, że autorce zdarzyło się popełnić błąd jeszcze na samym początku. Najpierw narrator jej powieści, Nefas, podkreśla, jak rzadka w tamtych czasach, nawet na dworze Bolesława była umiejętność pisania i czytania. Po czym wspomina, jak to jego książę wysłał list (!) do kapłanów Trygława. Ciekawe, w jakim alfabecie/języku był napisany? Ale to już moje czepialstwo. Poza tym polecam, choćby dla ciekawości, by zobaczyć, co może być bardziej złowrogiego od dziwożon, mamun i utopców. Których w „Xięgach Nefasa” nie znajdziecie.

czwartek, 3 marca 2016

Henning Mankell, Grząskie piaski



Henning Mankell, Grząskie piaski, tłum. Ewa Wojciechowska, czyta Leszek Filipowicz

Wiedziałam, że Henning Mankell był nie tylko autorem poczytnych kryminałów. Niemniej skala jego zainteresowań i zajęć przerosła moje oczekiwania. „Grząskie piaski” powstały u schyłku życia pisarza, wtedy gdy dowiedział się on o swojej chorobie nowotworowej i podjął leczenie, nie przewidując ani jego skuteczności ani przebiegu. Nie jest to jednak pamiętnik z pobytu w szpitalach, opis terapii czy wykaz branych leków. Henning Mankell w „Grząskich piaskach” spogląda na swoje życie, wybierając z niego momenty znaczące i ważne dla niego samego. Mimo wielu osobistych i prywatnych szczegółów, wspomnień z dzieciństwa, lat młodzieńczych i w końcu dojrzałych, nie odniosłam wrażenia, że znam biografię Mankella na wylot. Znajomość każdego wydarzenia,  każdej daty i faktu nie okazała się potrzebna.

Zamiast tego ofiarowano mi to, co składa się na esencję osobowości i charakteru tego człowieka. Jego wyjątkowość i spojrzenie na świat. W „Grząskich piaskach” jest miejsce na przemyślenia i obserwacje, wnioski z ciekawych lektur, znaczące spotkania i zdarzenia, z których Mankell czerpał swoje doświadczenie lub które nadawały jego egzystencji nowy kierunek, pomagały odnaleźć poczucie sensu lub cudowności istnienia. To dużo więcej niż oferuje większość autobiografii. „Grząskie piaski”, choć pozbawione porządku chronologicznego, nie mają w sobie nic z przypadkowości i chaosu. Henninga Mankella interesuje i drugi człowiek i ludzkość jako taka. W szczególności to, co pozostało po naszych odległych w czasie przodkach oraz to, co my zostawimy następnym pokoleniom.

Ciekawy jest również jego stosunek do przemijania i choroby, która ostatecznie okazała się śmiertelna. Mankell nie ukrywa swojego braku wiary w Boga czy jakąkolwiek inną wyższą istotę, która miałaby wpływ na ludzki los. Nie wiem, jakie były jego ostatnie chwile, ale „Grząskie piaski” nie są przepełnione rozpaczą czy strachem. Są opowieścią człowieka, który godzi się z tym, co nieuniknione. Bywa na badaniach, podejmuje się terapii, ale w tekście skupia się nie na szansach na dalszy ciąg życia, ale na tym, co już go spotkało i ukształtowało.

Ci, którzy znają kryminały Mankella o szwedzkim policjancie Kurcie Wallanderze, zobaczą dzięki „Grząskim piaskom”, jak wiele ma jego bohater z niego samego. Pewien sposób odbioru rzeczywistości i wewnętrzne zrównoważenie, dodatkowo świetnie podkreślone głosem lektora, Leszka Filipowicza. Wyjaśni się także, skąd tak częste w jego prozie wątki afrykańskie. Jest to o tyle znaczące, że Mankell o Wallanderze wspomina... ledwie raz! Ja odnalazłam policjanta ze Skanii również w opisie strasznego wybuchu zazdrości – przykład na to, że pisarze czerpią z własnych doświadczeń.

Grząskie piaski” nie mają wartkiej akcji czy dialogów. Nie opierają się na datach czy suchych faktach. Za to dają możliwość poznania drugiego człowieka w najpełniejszym możliwym wymiarze. I to bez wszystkich intymnych szczegółów, zwłaszcza natury erotycznej, które co niektórzy wręcz czują się w obowiązku ujawniać.