poniedziałek, 28 września 2015

Katarzyna Kwiatkowska, Zbrodnia w szkarłacie



Katarzyna Kwiatkowska, Zbrodnia w szkarłacie, wyd. Znak

Zbrodnia w szkarłacie” to w skrócie trup, nielubiana, ale bogata krewna, problemy finansowe i wesele, które musi się odbyć bez względu na to, kto strzelał i dlaczego. Do tego jeszcze piękny, ale zadłużony dwór oraz akcja, która rozgrywa się przed stu laty.

Nie do końca jestem przekonana, czy Katarzyna Kwiatkowska stanie się mistrzynią kryminału na miarę Agathy Christie, której styl jest dla niej wzorem. Za to na pewno jest fenomenalna w sferze obyczajowej i ma niesamowity talent do wprowadzania czytelnika w błąd w sprawach różnej wagi, niekoniecznie tych kryminalnych. Świetnie też porusza się w obszarze historii. Ze „Zbrodni w szkarłacie” więcej dowiedziałam się o życiu codziennym Wielkopolan w czasie zaborów niż kiedykolwiek z lekcji w szkole. Co prawda ta codzienność dotyczy przedstawicieli warstwy ziemiańskiej, ale będziemy mieli też okazję poznać dwie kucharki posługujące się gwarą poznańską. Kwiatkowska dobrze uchwyciła stosunek Polaków do rządzących Wielkopolską Prusaków oraz atrakcyjnie przedstawiła czytelnikom rozwiązania, jakie zgodne z prawem i w pokojowy sposób stosowali nasi antenaci wobec chcących przechwytywać polskie majątki zaborców. O czym nigdy wcześniej nie słyszałam!

Tyle o zaletach. Minusem „Zbrodni w szkarłacie” jest prowadzenie narracji, która zakłada, że czytelnik zna głównego bohatera, Jana Morawskiego, który w majątku kuzynostwa poszukuje ukrytego skarbu-posagu ich pięknej córki (to jeden z wielu wątków, które składają się na „Zbrodnię...”). Żeby tak właśnie było, czytelnik musiałby przeczytać wcześniejszą powieść Katarzyny Kwiatkowskiej, „Zbrodnię w błękicie”. Autorka nie wzięła pod uwagę, że może być inaczej, stąd pewna dezorientacja, która stała się moim udziałem. Zamiast skupiać się na zagadnieniu: kto zabił i dlaczego?, wciąż zastanawiałam się, kim konkretnie jest Jan i co powinnam o nim wiedzieć. Równie „tajemnicza” była dla mnie osoba Mateusza. Trochę czasu zajęło mi zorientowanie się, że jest on kamerdynerem Morawskiego, chociaż relacje między nimi są bardziej przyjacielskie niż służbowe, a zaangażowanie Mateusza w funkcjonowanie dworu w Jeziorach może sugerować, że to Jerzy Jezierski jest jego pracodawcą. Brak stosownego wprowadzenia co do postaci występujących w poprzedniej powieści – takiego właśnie, jaki u Christie jest zawsze odnośnie osoby panny Marple czy Herkulesa Poirot – wywołuje moim zdaniem niepotrzebny zamęt.

Denerwujący i nachalny wydaje się też sposób zwracania naszej uwagi na różne szczegóły – siniaki na rękach, flakoniki z niebezpiecznymi substancjami itp., który znajdziemy zwłaszcza na początku lektury. Jak napisałam wcześniej, Kwiatkowska lubi stosować zmyłki i jest w tym rewelacyjna, ale o tym można się przekonać dopiero po jakimś czasie. Jeśli nawet niektóre z tych tak rzucających się w oczy obserwacji Jana nie będą miały znaczenia w pomyślnym zakończeniu śledztwa, ich obecność - zanim przekonamy się, na co stać autorkę – sprawia wrażenie nieporadności i niedociągnięć warsztatu pisarskiego. A że to niesprawiedliwy wniosek, przekonamy się po zapoznaniu z całością.

Mam nadzieję, że autorka, pisząc kolejne książki o kryminalnych przygodach Jana Morawskiego, nie popełni już tych błędów. A jej powieści nadal będą jak najlepsze wehikuły czasu rzucające nas w wir barwnego i pełnego niespodzianek życia sprzed wielu lat.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz