Georges Flipo, Pani
komisarz nie znosi poezji, tłum. Krystyna Arustowicz, wyd. Oficyna
Literacka Noir sur Blanc
Jestem w pociągu i od
czasu do czasu chichoczę pod nosem. Siedząca naprzeciwko para
rzucałaby mi zdziwione spojrzenia, gdyby nie to, że od początku
naszej wspólnej podróży śledzi coś z uwagą na smartfonie w
słuchawkach na uszach. A ja tymczasem rozkoszuję się lekkością i
subtelnym humorem powieści Georgesa Flipo, ciesząc się, że w
ostatniej chwili wrzuciłam go razem z czytnikiem do torebki.
Myślałam, że jeśli
chodzi o kryminały, to naprawdę nic mnie już nie zaskoczy. A
jednak! Powieść „Pani komisarz nie znosi poezji” ma coś (a
raczej kogoś), czego nie ma żaden inny przeczytany przeze mnie
dotąd kryminał. To komisarz Viviane Lancier, o której można
powiedzieć wiele, tylko nie to, że jest sympatyczna (wbrew opisowi
wydawcy na okładce). Z czasem rzeczywiście zaczynamy lubić Viviane
za jej profesjonalizm, rozpaczliwy brak złudzeń co do atrakcyjności
własnej osoby oraz kompas moralny, dzięki któremu bez zbędnych
rozterek wybiera interes społeczeństwa nad dobrem groźnego
przestępcy, nawet jeśli będzie to źle widziane przez media. Ale
najpierw rzuca się w oczy jej oschłość oraz wysokie wymagania
stawiane sobie i całemu zespołowi bez względu na staż pracy.
Viviane ma też jedną, starannie ukrywaną słabość – jest nią
przystojny porucznik Augustine Monot, absolwent studiów
literaturoznawczych, początkujący w zawodzie policjanta. Przyznaję,
że wypatrywałam chwil, w których pani komisarz pozwoli, by to
upodobanie wpłynęło na fachowość jej osądów i decyzji. Nie
zamierzam Wam jednak zdradzać, czy do czegoś doszło czy nie. Życie
osobiste, w tym małe prawdopodobieństwo zrealizowania pewnych
marzeń bywają źródłem napięć, które wpływają na rozwój
akcji i przebieg intrygi. Dlatego ujawnianie czegokolwiek w tej
materii, byłoby jak podanie nazwiska sprawcy.
Napad na kloszarda,
następnie jego śmierć w szpitalu oraz znaleziona przy nim kopia
nieznanego wiersza, autorstwa najprawdopodobniej samego Charlesa
Baudelaire'a, potem zainteresowanie nią prasy i telewizji - są
początkiem działania duetu Lancier-Monot. Ku wielkiej irytacji pani
komisarz, która uważa, że są poważniejsze, choć nie tak
wdzięczne medialnie przypadki, np. porwanie niemowlęcia
wietnamskich sklepikarzy. Tymczasem sprawa idzie własnym torem, po
drodze pojawiają się kolejne trupy, rośnie niezadowolenie
ministerstwa. A ja, czytelnik, tymczasem zastanawiam się, jak to
wszystko się skończy, ponieważ rzecz się coraz bardziej się
komplikuje i nie widać możliwości rozwiązania zagadki
tajemniczego wiersza i jego śmiercionośnego wpływu na otoczenie.
To zresztą dylemat, który dotyka też panią komisarz i jej
podopiecznego.
Nieprzewidywalność
rozwoju akcji to jeden z wielu plusów pisarstwa Flipo. Innym jest
to, że „Pani komisarz nie znosi poezji” to chyba moja pierwsza
książka od czasu „Imienia róży”, która w centrum narracji umiejscawia
literaturę i moc słowa pisanego. Ale tym, co moim zdaniem decyduje
o sukcesie powieści, jest charakterystyczna postać głównej
bohaterki, która ma wielkie szanse, by stać się rozpoznawalną w
kanonie literatury detektywistycznej, podobnie jak panna Marple
Agathy Christie. O delikatnym komizmie, w jaki jest przedstawiona
tylko wspomnę. By nie psuć Wam przyjemności poznawania Viviane Lancier osobiście.
Polecam od razu kontynuację "Pani komisarz nie czuje się w klubie jak w raju". Też chichoczę :)
OdpowiedzUsuńBardzo chętnie... pochichotam znowu :)
UsuńTa książka ciągle pojawia się w moim otoczeniu. A to ktoś zrecenzuje na blogu, a to ktoś w tramwaju mignie okładką, a to promocja na e-book się trafi. Opierałam się, bo dotąd nikt tak ładnie nie zachęcał:)
OdpowiedzUsuńMiło mi to czytać :) Mam nadzieję, że książka spodoba się tak samo jak mnie :)
Usuń