Marcin Mortka, Miasteczko Nonstead, wyd. Fabryka Słów
„Miasteczko Nonstead” należy do tych powieści grozy, w których żadne rozwiązanie nie jest oczywiste, a mnogość mylnych tropów trzyma cały czas czytelnika w napięciu. Zło, o którym pisze Mortka, czaić się może wszędzie, a jego płynność i niekształtność tylko ułatwia mu dostęp do ludzkiej duszy. Złość, ambicje, frustracje, a nawet bezbronna niewinność dziecka. Wszystko może być pożywką dla demona, którego obecność przejawia się w nietypowym, czasem nawet groźnym postępowaniu zwykłych ludzi. Naszych sąsiadów. Naszych ukochanych. Członków rodzin.
Marcin Mortka rzadko sięga po bardziej spektakularne chwyty. Mieszkańcy Nonstead czują, że wokół nich mają miejsce dziwne rzeczy. Ta niecodzienność w Nonstead polega nie tyle na tym, co się dzieje - bo w końcu przypadki nagłych szaleństw czy samobójstw mogą przytrafić się wszędzie - tylko w ich natężeniu oraz podskórnym przeczuciu, że coś tu nie gra.
Tylko dla osoby z zewnątrz, takiej jak dla pisarz Nathan, ta dziwaczność znacznie wykracza poza granice normalności. Zresztą on również ma swoje porachunki z grozą, która osaczyła Nonstead. Chociaż nie od razu to sobie uświadamia. Poszukujący spokoju Nathan nawet nie wie, że zbliżył się do źródła swojej największej życiowej tragedii. To zapętlenie ma jeszcze oczywiście inne dno. I to właśnie w prozie Mortki jest najciekawsze, że po jakimś czasie wszystko wygląda inaczej niż na początku – czarne staje się białe, białe – czarne, a to znowu jeszcze inne. Nawet, gdy chodzi o banalne zakupy w sklepie czy zainteresowanie dzieckiem narzeczonej.
Ważne jest również tło powieści, którym jest samo miasteczko Nonstead. Amerykańska mieścina zagubiona w lasach, z ponurą historią powstania pierwszej osady w tej okolicy i jej pozostałość – opuszczona, zrujnowana chata o złej sławie. Mortka żongluje tymi informacjami, dorzuca jeszcze ponure warunki pogodowe jak lejący deszcz czy wichura. Tworzy nastrój, który niepokoi i zmusza do oglądania się przez ramię w ciemnym pokoju. Przy tym wszystkim sami bohaterowie wydają się skonstruowani znacznie prościej. Ich rolą jest wprowadzić nas w Nonstead, byśmy i my poznali „robaka”, który toczy miasto. Oraz wydać złu nierówną wojnę, którą śledzimy, przygryzając w napięciu wargi.
Ostatnia strona przewrotnie sugeruje, że to jeszcze nie koniec. Trudno powiedzieć, czy autor podejmie się dalszego ciągu, czy prędzej dopisze go nasza wyobraźnia. Zostajemy w stanie zawieszenia, z dreszczykiem wypełnionym oczekiwaniem na nienazwane. Tak samo niepewni jak bohaterowie powieści, z czym tak naprawdę przyszło się im zmierzyć.
Pełen mrocznego klimatu zwodniczy dreszczowiec, w którym zło pozostaje nieuchwytne, a ludzki triumf jest niepewny.
Za książkę dziękuję wydawnictwu Fabryka Słów.