środa, 13 lipca 2011

O miłości, inności i stracie. Dla dziecka


Zofia Stanecka, Marianna Oklejak, Basia i kolega z Haiti, wyd. Egmont

Ma ciemną skórę, prawie w ogóle się nie odzywa i rysuje brzydkie obrazki. Być może mówi tylko po afrykańsku. Jest zdecydowanie inny i dziwnie się zachowuje. W Basi i w innych dzieciach z przedszkola Titi budzi niechęć. Wyjątkiem jest przyjaciółka Basi, która w pełni akceptuje zachowania nowego chłopca w przedszkolu. Basia odbiera to jednak jako utratę najlepszej koleżanki...

Tak mniej więcej wygląda początek książeczki dla młodszych dzieci z cyklu o Basi. W sposób dostosowany do wieku dzieci rzeczowo wyjaśnia tak trudne tematy, jak śmierć, nieuchronność pewnych groźnych dla człowieka zjawisk przyrody oraz jak my, duzi i mali, mieszkający nawet w innej części świata, możemy pomóc ludziom dotkniętym przez kataklizm. Mama pokazała Basi na mapie, gdzie leży kraj, z którego przyjechał do Polski Titi. Basia, słuchając mamy opowiadającej o trzęsieniu ziemi na Haiti, zaczyna rozumieć, że Titiego dotknęła wielka tragedia. Wie już, dlaczego jego kolor skóry jest inny i dlaczego prawie w ogóle się nie odzywa. Dowiaduje się również o pewnym haitańskim zwyczaju...

Dla dorosłych ta opowiastka może być rodzajem ściągi, jak taktownie rozmawiać z pociechami o trudnych sprawach, nie zaprzeczając ich uczuciom. Wyrażanymi czasami dość burzliwie. Że warto wziąć dziecko na kolana, mocno przytulić i w jak najprostszych słowach opowiedzieć, co się stało.

Basia i kolega z Haiti” to wartościowa pozycja w biblioteczce każdego przedszkolaka. Duży format, twarda, ale nie za gruba okładka, przyjaźnie zaokrąglone rogi i ujmujące prostotą barwne ilustracje – to oprócz treści – ważne atuty tej książeczki.

Za książkę dziękuję wydawnictwu Egmont.

15% przychodu ze sprzedaży książki Basia i kolega z Haiti przeznaczone jest na cele statutowe Fundacji Polska-Haiti. www.polska-haiti.org


Zjawy w ogniu



Carlos Ruiz Zafón, Pałac Północy, wyd. Muza

Już w przedmowie Carlos Ruiz Zafón uprzedza, że „Pałac Północy” to powieść, którą napisał z myślą o młodzieży. Czytajmy ją więc tak, jakbyśmy mieli po kilkanaście lat, gdy wierzy się, że dobro to dobro, a zło to zło, bez stanów pośrednich. Szybko odkryjemy, że „Pałac Północy” ma staroświecki wdzięk dawnych powieści przygodowych, czytanych z wypiekami na twarzy i których wydaje się coraz mniej. Zafón sięgnął tu po wątki znane z klasyki. Należą do nich na pewno bliźnięta rozdzielone w niemowlęctwie tragicznymi i oczywiście tajemniczymi okolicznościami oraz charakterystyczne medaliony, które mają nie pozostawiać cienia wątpliwości co do tożsamości starszych już bohaterów. Trzeba przyznać, że autor operuje tymi wątkami w naprawdę oryginalny sposób. Rzuca mylne tropy dotyczące głównego prześladowcy dzieci – tajemniczego Jawahala zdającego się dysponować nadludzkimi mocami. Nie od razu odkrywamy jego tożsamość. Nastrój niezwykłości podkreślają ulewne deszcze, opary znad rzeki Hooghly, ruiny ogromnego, spalonego w dniu otwarcia dworca Jheeter's Gate, jego podziemne tunele: ciemne, puste lub wypełnione spalonymi szczątkami wagonów. No i zjawy – płonąca lokomotywa ciągnąca pociąg pełen sierot, które zginęły tragicznie w dniu pożaru oraz jasna postać w sari pochylająca się w nocy nad uśpionym Benem, jednym z bliźniąt. To dość, by poczuć przyjemny dreszczyk osoby, która nie bierze bezpośredniego udziału w akcji. Opisy są tak plastyczne, że widzimy poszczególne sceny w wyobraźni. Doceniamy honor i lojalność pozytywnych bohaterów „Pałacu Północy”, do których należą porucznik Peake, Thomas Carter, dyrektor sierocińca oraz grupka wychowanków tej placówki, która przybrała efektowną nazwę Chowbar Society. To ci ostatni razem z poznaną niedawno Sheere postanawiają rozwikłać zagadkę osoby grożącej dziewczynie i jej babci, a mającej już na sumieniu jej ojca.

Pałac Północy” ma wszystko, co potrzebuje dobra powieść przygodowa – ujmujących bohaterów skontrastowanych z tym jednym, prawdziwym złem wcielonym, odpowiednie dawkowanie nastroju grozy i powolne rozwiązywanie tajemnicy oraz poczucie niepewności co do przebiegu akcji, która przecież, no musi!, dojść do pozytywnego zakończenia! Pochłania!

Za książkę dziękuję wydawnictwu Muza.

Afryką prosto w twarz


Patrick Besson, Lecz zabije rzeka białego człowieka, wyd. Noir sur Blanc

To pierwsza przeczytana przeze mnie powieść, której akcja rozgrywa się w Afryce tak współcześnie. A nawet nie w Afryce, tylko konkretnie w Kongu i Rwandzie. Wspomnienia bohaterów cofają zaledwie do dwudziestu lat wstecz. Czytając tę książkę, czułam się, jakbym dotąd przebywała na innej planecie. Nie znam świata, w którym ludzie nie umierają na raka, bo wcześniej dopada ich malaria, gruźlica, AIDS lub maczeta sąsiada. Nie znam ulic, na których młodzież uczy się w świetle latarni z powodu braku prądu w domach. Nie byłam świadoma ani naukowego socjalizmu w Kongu, ani nawet istnienia DRK – Demokratycznej Republiki Konga, która jest odrębnym od Konga państwem. Czy tego, że przez 700 lat lat Tutsi rządzili Hutu. Nie sądzę, by Bessonowi zależało wyłącznie na obnażaniu naszej ignorancji. Traktuje nas jako równorzędnych partnerów, odwołując się do faktów, które po prostu powinniśmy znać. Można się w tym początkowo pogubić. Ale być może to sposób, by oddać złożoność krainy, w której bardziej się liczy, z jakiego regionu pochodzisz, z którego plemienia i z jakiej wioski, jakim językiem mówisz niż jakiego kraju jesteś obywatelem. Patrick Besson to dziennikarz i dzięki temu jego znajomość realiów afrykańskich, niuansów i cynizmu polityki jako takiej - jest tak bogata i intrygująca. Jest istotna dla tej powieści, ale na szczęście na niej nie poprzestaje. Za to skutecznie pozbawia tę całą złożoną historię otoczki sentymentalizmu. Besson daje się także poznać jako znawca ludzkiej psychiki. Jego bohaterowie są tacy prawdziwi w drobnych niekonsekwencjach i prywatnych grzeszkach. Począwszy od studentki filozofii imieniem Tessy, która w nocnych klubach szuka białego ojca dla swoich nieślubnych dzieci, nie rezygnując jednocześnie z erotycznej więzi z Puszkinem, synem byłej sowieckiej agentki Jeleny. Bernard, który zgadza się zostać biografem prezydenta Kongo, by móc widywać się z „krawcową” Gertrude, która... regularnie bywa w ciąży z innym. Wynajęta przez Tutsich francuska agentka Blandine de Kargelac, która podczas powierzonej jej misji myśli głównie o utraconej córce. Aż po Błękitną Japonkę, w której drzemie nimfomanka.

Wątek szpiegowski rozkręca powieść, po czym kończy ją w naprawdę zaskakujący sposób. Środek to coraz bardziej wciągające relacje między bohaterami. Biali, czarni, bogaci, biedni, dotknięci wojenną zawieruchą i bylejakością pokoju oraz przyjezdni, którzy za dwa dni wsiądą w samolot i wrócą do domu. Afrykańskie kobiety, dla których biały i najlepiej starszy mężczyzna to chłód hotelowego pokoju z klimatyzacją. A także ratunek od nędzy i życia w niestabilnym politycznie regionie. A nawet przed śmiercią jak w przypadku Tendresse, dziewczyny Tutsi, która przeżyła masakrę swojej rodziny. Wątek rwandyjski jest zresztą nicią przewodnią tej niezwykłej książki. Ludobójstwo w 1994 roku poznajemy z różnych punktów widzenia jego uczestników, ofiar, świadków i tych, którzy chcą wykorzystać ten fakt do własnych celów, łącznie z niechlubną rolą Francji.

Świat przedstawiony w „Lecz zabije rzeka białego człowieka” jest boleśnie niejednoznaczny i prawdziwy. Znajdziemy tu mnóstwo po mistrzowsku sformułowanych zdań, skojarzeń i stwierdzeń. Warto przebrnąć przez pierwsze strony, by dać się jej się porwać!

Za książkę dziękuję wydawnictwu Noir sur Blanc.


wtorek, 12 lipca 2011

Niegodziwość zawsze rodzi zło



Henning Mankell, Powrót nauczyciela tańca, wyd. W.A.B i Biblioteka Akustyczna

Powrót nauczyciela tańca” może nie spełnić oczekiwań tych, którzy w książkach szukają jedynie napięcia, mocnej akcji i zapomnienia od codzienności. Ten kryminał utrzymany jest w spokojnym, czasem niemal powolnym tonie. Dużo tu wątpliwości, strachu, niepewności, poczucia porażki. Być może dlatego, że jednym z głównych bohaterów jest chory na raka policjant, który musi zmierzyć się nie tylko z bestialską śmiercią kolegi z pracy, ale i z poczuciem własnej śmiertelności oraz echami rodzinnej przeszłości.

Henning Mankell ma jednak wyrobioną markę i jego wielbiciele nie rozczarują się jego najnowszą pozycją. Jak wcześniej wspomniałam – to kryminał, ale taki, w którym zbrodnia staje pretekstem do zwrócenia uwagi na o wiele większe zło. W tym wypadku to faszyzm, o którym większość z nas myśli, że jego czas przeminął na zawsze. Tymczasem Mankell przestrzega: faszyzm ma się dobrze, nie tylko jego dawni adwersarze żyją i wierzą w swoje wątpliwe ideały, ale temu zbrodniczemu ruchowi przybywa popleczników. To tym groźniejsze, że nie afiszują się oni z poglądami, ale dyskretnie zwierają szeregi. Dziś niewidzialni, jutro mogą stać się realną siłą. Wśród nich może być nasz krewny, sąsiad, kolega z pracy, uczeń. Bohaterowie powieści stykają się z tą niełatwą prawdą w różnych okolicznościach, a punktem wyjścia jest morderstwo – pierwsze, popełnione jeszcze w czasie wojny, drugie pół wieku od jej zakończenia. Szybko domyślamy się, co jest przyczyną okrutnego zabójstwa emerytowanego policjanta. Utwierdzają nas w tym te fragmenty, kiedy narracja jest prowadzona z punktu widzenia jego mordercy, zagubionego i poranionego wojennymi przeżyciami człowieka. Prawdziwą zagadką staje się morderstwo najbliższego sąsiada zamordowanego policjanta, które wzburza policję, jak i przybyłego z Argentyny mściciela. I prowadzi do nieprawdopodobnego zakończenia.



Za książkę dziękuję wydawnictwu W.A.B, a za audiobook - Bibliotece Akustycznej.

niedziela, 3 lipca 2011

Próbowanie tańczącej krewetki



Joanna Bator, Japoński wachlarz. Powroty, wyd. II, wyd. W.A.B.

Nie jest to może pierwsza książka opowiadająca o Japonii z perspektywy cudzoziemca. Większość autorów publikacji tego typu poprzez zabawne sytuacje zwraca uwagę na różnice między kulturą japońską a własną (często zachodnią), z jakimi przyszło im się zmagać. Lecz bez najmniejszej próby wyjaśnienia, co je tak naprawdę powoduje. Proponują nam jedynie chichot i przekonanie o własnej słuszności. Joanna Bator jest inna. Z otwartością przyjmuje nowy, często egzotyczny dla niej świat. Bez oporów nazywa sama siebie gaijinką, czyli obcą. Nie ukrywa, że to dzięki japońskim kobietom udało jej się zrozumieć tak wiele spraw z życia współczesnych Japończyków. Jako prawdziwy naukowiec dokonuje głębokiej analizy japońskiego społeczeństwa. Nie jest to jednak sucha relacja. Znajdziemy tu bowiem m.in. zachwyt osoby, która mącząc się w gorącym źródle pod gołym niebem, obserwuje jednocześnie płynący morzem statek, czy poszukiwanie z wyrysowaną na kartce mapką knajpki, w której umówiła się z przyjaciółmi (niełatwe zadanie w Japonii, gdzie kwestia adresów bywa problematyczna). Albo tłumaczenie, ile rodzajów kapci powinno się znaleźć w porządnym japońskim domu i w jakich sytuacjach je zakładać (bardzo ważna sprawa!). Mleczne ciała Japonek, które unikają opalenizny czy podniecające japońskich mężczyzn... zwykłe białe figi, które można kupić w automacie na ulicy jako seksualny gadżet (sprawa młodych lolitek i uczennic jako przedmiotu pożądania). Japonia poznana przez Joannę Bator to także kraj jednych z największych na ziemi smakoszy, gdzie o kunszcie w przygotowaniu potrawy świadczy zarówno jej smak, co wygląd. I gdzie nie jest niczym niezwykłym, że nawet najzwyklejszy robotnik może z pełnym znawstwem dyskutować o pochodzeniu najlepszego tuńczyka. Autorka rozprawia się również z fenomenem populacji powszechnie uczącej się angielskiego w szkole, a której wstyd przed zrobieniem błędu i ośmieszeniem się nie pozwala wykrztusić w tym języku ani słowa. Z drugiej strony obcy język w przyjacielskich relacjach (między Japończykiem a obcokrajowcem) to prawdziwe koło ratunkowe. Dzięki niemu można uniknąć kłopotliwych sytuacji związanych z przestrzeganiem hierarchii i wyborem odpowiedniej formy grzecznościowej.
Joanna Bator nie poprzestaje na wytykaniu palcem (domena większości autorów relacji z podróży). Z humorem potrafi go skierować także na nas, Europejczyków i Amerykanów. I także na siebie. Fascynacja angielskimi słowami w Japonii powoduje, że na noszonej tam odzieży pojawiają się dziwne, często komiczne napisy, które tak chętnie kolekcjonują zachodni przyjezdni. Nie zdając sobie sprawy, że u nich w domu w podobny sposób funkcjonują jako ozdoby japońskie lub chińskie znaki (przykład: jedna z bohaterek filmu „Larry Crowne – uśmiech szczęścia”, który wszedł dzisiaj do kin, wytatuowała sobie dwa japońskie znaki, które miały znaczyć „odwaga”, a tak naprawdę były chińskim napisem „sos sojowy”). Przedostatni rozdział autorka kończy tłumaczeniem napisu na swojej orientalnej koszulce kupionej w Stanach. Wybuchając śmiechem, zdajemy sobie sprawę, że są kwestie, w których ludzie są tacy sami na całym świecie.
Tym jednak, co mnie najbardziej uderzyło w jej przedstawieniu Japonii, to bardzo ostry podział japońskiego społeczeństwa na część kobiecą i męską. Obie płcie wydaje się łączyć tylko wspólny dom, w którym zdają się razem tylko spać, oraz pragnienie spłodzenia potomka (samotne rodzicielstwo to w Japonii przejaw skrajnego samolubstwa i nieodpowiedzialności), którego wychowaniem i edukacją zajmie się jednak matka. On ma dawać pieniądze, ona – nimi rozporządzać i nadzorować sprawy domowe. Mężczyźni i kobiety prowadzą różny sposób życia, mają swoje przyjemności i sposoby spędzania wolnego wolnego czasu. Nawet język kobiet jest bardziej uniżony i kwiecisty od języka używanego przez mężczyzn.

Japoński wachlarz” Joanny Bator to pozycja wyjątkowa, otwierająca zupełnie nowe horyzonty. Osoby ciekawe świata i innych ludzi połkną ją błyskawicznie.

Za książkę dziękuję wydawnictwu W.A.B.

sobota, 2 lipca 2011

Odwaga bycia innym

Malowany człowiek” i jego kontynuacja - „Pustynna włócznia” - to opowieść o świecie opanowanym przez demony. Niebezpieczne bestie pojawiają się codziennie po zmroku, by niszczyć i mordować. Zdziesiątkowana ludzkość chroni się za osłoną magicznych runów, czekając na Wybawiciela, który - jak przed wiekami - uratuje ją przed zagładą. Fabuła wydaje się więc dość prosta, z tym, że autor, Peter V. Brett przewrotnie wprowadza na scenę … dwóch kandydatów na wybawicieli! Nie są oni bynajmniej jedynymi głównymi bohaterami powieści. Na tę historię składa się wiele wątków dotyczących kilku równorzędnych postaci. Wśród nich jest: Arlen Bales, który nie może pogodzić się z tchórzostwem i biernością pobratymców, zielarka Leesha, której kłamstwo niedoszłego narzeczonego zmieniło nieodwołalnie życie i odwiodło od powierzchownych znajomości, Rojer minstrel, który za sprawą demonów stracił rodziców i dwa palce, Jardir z Krasji, który potrafi do swoich potrzeb nagiąć, a nawet zmienić rządzące jego ludem surowe prawa, czy Renna Tanner, która więcej okrucieństwa doznała w domu rodzinnym niż ze strony demonów. Świat przedstawiony przez Bretta jest złożony. Z jednej strony poznajemy kraje Północy z jej wolnymi miastami i połączonymi wzajmenymi interesami księstwami. Z drugiej Krasję – pustynne państwo, którego mieszkańcy nie boją się stawiać czoła demonom co noc. W tym jednakże celu ustanowili restrykcyjny system zasad, według którego wojownik ma większe prawa niż kupiec, a kobieta stoi najniżej w hierarchii społecznej. Na Północy sytuacja kobiet jest mimo wszystko lepsza, chociaż i tu jej głównym zajęciem ma być rodzenie dzieci i prowadzenie domu. Mimo to Brettowi udało się nakreślić kilka mocnych kobiecych charakterów (zielarki Bruna, Jizell i Leesha, księżna Ariane, Inevera, najważniejsza żona Jardira, Mówczyni Selia), które potrafią się z racji pełnionej funkcji przeciwstawić się męskim uprzedzeniom. Kiedy Arlen Bales już jako Naznaczony zacznie udostępniać wszystkim zainteresowanym znalezione przez siebie zapomniane runy wojenne i udowodni mieszkańcom wioski o nazwie Zakątek Drwali, że potrafią dzięki nim skutecznie walczyć, to kobiece, nietuzinkowe grono powiększy się. Najciekawsze w tej książce jest to, że jej akcja rozwija się w sposób niestandardowy, czy to w przypadku relacji uczuciowych bohaterów, czy spodziewanego przez nas rozwinięcia wątków. Dlatego lepiej podczas czytania „Malowanego człowieka” mieć pod ręką „Pustynna włócznię”. Zakończenie drugiej części cyklu pozostawia również po sobie niedosyt, ale niestety zawiesza też w próżni. Kto ostatecznie wybawi ludzkość od demonów, czym tak naprawdę one są, skoro mają ciała i umierają, dlaczego atakują ludzi (w książce pojawia się intrygujące zdanie, że to wojny między ludźmi przyczyniły się do ich powstania) i czym jest Otchłań, z której pochodzą. W „Pustynnej włóczni” pojawia się ponadto nowy typ demonów umysłu, książąt rządzących innymi bestiami i o wiele od nich groźniejszymi. Także ich natura jest dla nas zagadkowa. Miejmy nadzieję, że autor stanie na wysokości zadania i dopisze nową część, która ostatecznie wyjaśni, jak dalej potoczą się losy bohaterów i czy uda im się wyeliminować stałe zagrożenie w postaci demonów oraz poznać tajemnicę ich pochodzenia.
Zarówno „Malowany człowiek”, jak i „Pustynna włócznia” potrafią do siebie przywiązać czytelnika, nie są skomplikowane, ale wiarygodne psychologicznie, maja ciekawą fabułę i bohaterów (przynajmniej część), których po prostu lubimy. Zwyczaje i prawa ich świata poznajemy stopniowo przy okazji kolejnych wydarzeń, przez co unikamy znużenia nadmiarem informacji, tylko przyjmujemy je naturalnie. Dobre oderwanie się od rzeczywistości!

Moją pierwszą recenzję dedykuję Marcie K., bez której by mnie tu nie było :)

Za książki dziękuję wydawnictwu Fabryka Słów.